Od razu przyznaję, że miałam z tą książką straszne problemy,
a przebrnięcie wymagało hartu ducha i wsparcia innych. Co jest o tyle dziwne,
że patrząc na fabułę z boku, powinnam być w Wybranej ciężko zakochana. Nowa
baśń! Polskie wpływy! Narratorka! Złowrogi las! Streszczona historia jest
piękna, a morał aktualny i przekonujący. A jednak powieść porwała mnie dopiero
około siedemdziesiątego procenta i też niezbyt gwałtownie.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nie rozumiem zachwytów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nie rozumiem zachwytów. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 8 października 2015
niedziela, 23 sierpnia 2015
Wszystkie trupy nasze są- 450 stron Patrycji Gryciuk
Annathea
17:14
No comments
Po środowym wpisie, chciałam zamieścić coś optymistycznego i miłego. Sięgnęłam po 450 stron Patrycji Gryciuk, książkę która atakowała mnie ze wszystkich stron, a opinie były wyłącznie pochlebne. Niestety, znowu okazuje się, że jestem zołzą, muszę pod prąd i się czepiać. A miało być tak pięknie.
![]() |
No to pod prąd. Dalej czekają spoilery, ale ostatni akapit jest od nich wolny |
Miał być niesamowity kryminał z lekkim wątkiem romansowym. Dostałam przeciętny romans z lekkim wątkiem kryminalnym, który obnaża niedostatki osobowości i intelektu głównej bohaterki. Miała być piętrowa, skrzętnie budowana intryga, ale pierwsza część powieści wydawała mi się chaotyczna i niespójna, a sama książka niedopracowana.
Na dobrą sprawę, nie wiem o czym 450 stron jest. O seryjnym mordercy? Ale przez większość książki nie uczestniczymy w śledztwie, ono toczy się gdzieś obok. O romansie Wiktorii i Mackenziego? Ale właściwie nie widzimy za wiele tego romansu, a między bohaterami nie ma chemii. O świecie literackim? Ale ten wątek najpierw się rwie (Wiktoria jest podobno królową kryminałów, ale w czasie akcji nie spotyka fanów, nie udziela wywiadów, nie bierze udziału w promocji książki), a potem urywa. Jedynym ciekawym i w miarę dobrze poprowadzonym wątkiem są relacje Wiktorii i jej byłego męża.
Świat przedstawiony lekko kulał, ale nie znalazłam oczywistych błędów, więc nie będę się czepiać. Ale opis na okładce sugerował o wiele mroczniejszy, bardziej bezwzględny świat. Tymczasem Nowy Jork w 450 stronach jest nieco baśniowy, a pewne wydarzenia nie mają konsekwencji, mimo że powinny mieć. Bliżej mu do Alibi na szczęście niż Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet.
![]() |
Bohaterka ma 35 lat, kogo zatem przedstawia okładka? |
Prawdopodobnie mogłabym część wad wybaczyć, gdybym polubiła bohaterów. Ale, niestety, nie polubiłam. Wiktoria za każdym razem zaczyna rozmowę od ataku słownego, jest agresywna i nieprzyjemna, a potem bardzo zdziwiona, że rozmówca nie odpowiadał potulnie na pytania. Nie lubię histeryzujących bohaterek, zwłaszcza gdy nie mają innych cech, które by je ratowały. WIktoria nie ma. Mackenzie jest zawsze zadowolonym z siebie bubkiem (miał być chyba ilustracją tropu loveable jerk, ale to nie do końca się udało), chociaż przyznaję, że ujął mnie swoim postępowaniem i zdrowym rozsądkiem. Maria Ortega... jakim cudem nikt jej jeszcze nie oskarżył o molestowanie? Może jestem skażona przez popkulturę, ale kompetentna nowojorska policjantka zachowuje się dla mnie jak Kate Beckett, nie Ava z Sin City. I trochę zazgrzytało mi, kiedy pani detektyw w oficjalnej rozmowie mówiła o ofiarach morderstwa "trupy".
Zastanawiam się, czy książkę widział redaktor. Nie korektor, który poprawi błędy ortograficzne i gramatyczne (aczkolwiek tu też znalazłabym kilka kwiatków), ale kogoś kto zająłby się fabułą. Powieść zbudowana jest bardzo chaotycznie, mamy wszechwiedzącego narratora w trzeciej osobie, fragmenty z powieści jednego z bohaterów, oraz narrację trzecioosobową z pozycji Wiktorii. Narracje nie tworzą całości, nie uzupełniają się, są jak rozsypane klocki.
450 stron przy końcu traci wszelkie napięcie, mimo że właśnie wtedy czytelnik powinien siedzieć na skraju krzesła. W samym środku konfrontacji z mordercą dostajemy nagle od wszechwiedzącego narratora jego życiorys. A potem Autorka szybko wyjaśnia nam wszystkie wątki w krótkich rozdziałach, jakby bardziej interesowały ją łabędzie na plaży, niż losy oskarżenia o plagiat. Spowiedź mordercy jest krótsza niż scena koncertu ulubionego piosenkarza bohaterki.
450 stron mnie zawiodło. Być może miałam zbyt wygórowane oczekiwania. Albo zły nastrój. Jeśli macie ochotę sięgnąć po tę powieść, pamiętajcie że to nie kryminał. To romans, gdzie jedna z postaci jest marginalnie zamieszana w śledztwo.
piątek, 7 sierpnia 2015
Sama nie wiem, co przeczytałam
Annathea
17:19
No comments
Rzadko nie wiem co myśleć o książce, którą przeczytałam.
Zazwyczaj mam wyrobione zdanie. Jednak Królowa Tearlingu jest frustrująco jak
cebula. Ma warstwy. I chyba nie wie jaka chce być.
wtorek, 5 maja 2015
Gaja Grzegorzewska Topielica
Annathea
09:52
No comments
Pierwszy tom przygód Julii Dobrowolskiej przeczytałam w jeden wieczór i bardzo mi się podobało (czemu dałam wyraz TU). Odświeżona klasyczna konstrukcja, ciekawa bohaterka, dobrze poprowadzona akcja. Na długi weekend wzięłam zatem kolejny tom. Trzeci, nie drugi, bo tylko ten był w bibliotece. No i już nie było tak fajnie. Zawiera spoilery!
czwartek, 4 grudnia 2014
Anne Rice Książę Lestat
Annathea
21:46
No comments
Wpis zawiera spoilery, bo inaczej się nie dało. Jeśli chcesz ich uniknąć,
albo nie masz czasu na czytanie długiego wywodu, ostatni akapit to
bezspoilerowa ocena powieści (zaczyna się pod obrazkiem Claudii).
Wampirze kroniki to dla mnie bardzo ważna seria i kawał życia. Przeczytałam wszystkie tomy, niektóre po kilka razy. Nawet kiedy fabuła mnie rozczarowywała, czytałam dalej ze względu na język. Kiedy dostałam w ręce Księcia Lestata byłam przekonana, że czekają mnie dwa dni wyśmienitej, choć może nienajlepszej, lektury. Po tygodniu męczarni udało mi się wreszcie powieść skończyć.
Wampirze kroniki to dla mnie bardzo ważna seria i kawał życia. Przeczytałam wszystkie tomy, niektóre po kilka razy. Nawet kiedy fabuła mnie rozczarowywała, czytałam dalej ze względu na język. Kiedy dostałam w ręce Księcia Lestata byłam przekonana, że czekają mnie dwa dni wyśmienitej, choć może nienajlepszej, lektury. Po tygodniu męczarni udało mi się wreszcie powieść skończyć.
![]() |
Źródło z którego pochodzą wszystkie wykorzystane we wpisie obrazki, chyba że podano inaczej |
wtorek, 24 czerwca 2014
Niektóre rzeczy są ostateczne, nie?
Annathea
16:58
No comments
Nawet nie wiecie, jak ja bym chciała napisać
entuzjastyczną recenzję.
Ale nic z tego.
![]() |
Jak zawsze, recenzja zawiera spoilery. |
Niby nie jest źle, wreszcie udało mi się przeczytać w
całości powieść Mai Lidii Kossakowskiej. Do tej pory byłam w stanie przeczytać opowiadania,
ale większe formy odpuszczałam po mniej więcej stu stronach.
Takeshi to
lektura pełna akcji, pomysłowo opisanych walk i pojedynków, a przy tym łatwa w
czytaniu, 444 stron można bez wysiłku przeczytać w jeden dzień. Albo podczas długiej
podróży pociągiem. Autorka na pewno stworzyła ciekawy świat, dopracowała
mitologię. Ale poza tym…
wtorek, 27 maja 2014
Serialowa sobota- No pleasure in your kiss, Dracula
Annathea
08:02
No comments
Teoretycznie,
serial miał wszystko co trzeba by mnie uszczęśliwić- historię będącą właściwie
samograjem, przystojnego aktora w roli głównej, zdjęcia zapierające dech w
piersiach i piękną muzykę. A jednak był zupełnie nijaki.
Przyznam,
że początek mi się podobał. Twórcy ryzykownie wymyślili historię Draculi od
nowa, czyniąc go Amerykaninem, przedsiębiorcą, który chce zawojować Anglię.
Dołożyli jeszcze tajne stowarzyszenie walczące z wampirami, ciekawe relacje
między postaciami, klimat jak ze starych seriali. Po czym uznali, że to
wszystko betka, lepiej pójść szlakiem przetartym przez Coppolę i wrzucić romans
z reinkarnacją w tle.
Podobały
mi się relacje między van Helsingiem, Reinfieldem (dla mnie gwiazda tego serialu)
i Draculą. Byłam ciekawa, czy wampirowi uda się zdobyć Londyn. Nawet mocno
przerysowany tajny zakon mi nie przeszkadzał.
piątek, 2 maja 2014
Alibi na szczęście
Annathea
15:00
No comments
Serialowej
soboty nie było, bo święta, a poza tym zaczęłam czytać polski
hit literacki. Miało być słodko, łatwo i przyjemnie, a lektura
zajęła mi tydzień, i bez wsparcia moralnego by mi się nie udało.
Nie
oczekiwałam wielkiej literatury. Miało być słodko i romantycznie.
Byłam przygotowana na prostą historię, dużo ciepła, mało
realizmu i, jako że to polska powieść, odwołań do religii. A
dostałam książkę, która z każdą kolejną stroną podnosiła mi
ciśnienie.
Naprawdę
nie lubię książek, które robią z mężczyzn lubieżnych
kretynów, odbierając im jakąkolwiek inteligencję. W Alibi
większość
bohaterek żywi opinię, że facet to istota nieskomplikowana,
owładnięta żądzą, ale nieodpowiedzialna za swoje czyny. Dlatego
w wypadku zdrady zawsze winna jest ta druga kobieta, bo przecież
wiadomo, że on nie mógł nic poradzić, jest facetem. Jemu należy
wybaczyć i przyjąć z powrotem, bo dzieci muszą mieć ojca.
Mężczyzna
to nagroda, ale jednocześnie straszny ciężar. Mężczyznami się
manipuluje, steruje i tak dalej, bo są jak duże dzieci i nie można
ich poważnie traktować(no i są owładnięci żądzą). Pozostaje
dla mnie tajemnicą, po co tym kobietom faceci, skoro są nimi tak
nieusatysfakcjonowane.
Naprawdę
nie lubię książek, które uprzedmiotawiają kobiety. A tu mamy
tego mnóstwo- Hanka jest nagrodą do zdobycia, nieosiągalną
doskonałą istotą. Mikołaj nigdy nie traktuje jej jak partnerki.
Do diaska, jej przyjaciółka nie traktuje jej jak partnerki, tylko
narzuca własne zdanie i przestawia z kąta w kąt.
I
naprawdę nie lubię książek, które uznają, że jeden model życia
jest słuszny. Rozumiem, kiedy starsza pani mieszkająca na wsi pod
Słupskiem nie jest w stanie sobie wyobrazić innego niż tradycyjny
model rodziny. To jest realistyczne, pani Irenka zapewne nie miała
styczności z innymi sposobami na życie. Nie rozumiem za to, jak
dużo młodsza i wychowana w wielkim mieście Hanka też nie potrafi.
Tym bardziej, że jej najlepsza przyjaciółka pochodzi z rozbitego
domu, jest w nieformalnym związku.
Brakowało
mi też... fabuły. Ta książka jest właściwie o niczym, poza
wielkim uczuciem Hanki i Mikołaja. A ja wolę, kiedy poza głównym
bohaterem, bohaterka romansu chce czegoś jeszcze. Choćby wysłania
uczennicy na konkurs recytatorski.
Ale
uznajmy że ja i Alibi
na szczęście światopoglądowo
jesteśmy w innych galaktykach i nie mamy szans na porozumienie. Ale
powieść jest po prostu nudna. Autorka celuje w opisywaniu, nie
pokazywaniu. Jeśli ma zacząć dziać się coś ciekawego, narracja
na pewno to pominie. Nie ma opisu kolacji bożonarodzeniowej, randki
w kinie czy imprezy firmowej. Widzimy tylko przygotowania i
konsekwencje. Byłam zdziwiona, że byłam świadkiem pierwszego
pocałunku bohaterów.
Zdarzały
się błędy rzeczowe. Dwudziestoośmioletni bohater stwierdza, że
za jego czasów na studniówkę dziewczyny przychodziły w białych
bluzkach i spódnicach. Patrząc na datę pierwszego wydania, Mikołaj
jest moim rówieśnikiem. Nie muszę chyba mówić, że nie byłam na
studniówce w spódnicy i białej bluzce?
Styl
też pozostawia wiele do życzenia. O ile dialogi są napisanie dość
zgrabne, opisy są bardzo złe. Krótkie, porwane zdania. Dużo
powtórzeń i zdrobnień, które w ustach dorosłych ludzi brzmią
niezamierzenie śmieszne („Chyba nie muszę tłuc do twojej pięknej
główki” powiedział jeden mężczyzna do drugiego). Styl jak z
wypracowania ucznia podstawówki. I rasizm, który mnie zdziwił i
zniesmaczył (rozumiem, że w powieści może być bohater rasista,
psychopata czy dureń. Ale nie akceptuję rasistowskiej
narracji).Czytanie to była prawdziwa przeprawa.
Chyba
nie muszę dodawać, że kolejne tomy będę omijać szerokim łukiem?
Tak,
uważam że Alibi
na szczęście to
kiepska, źle napisana książka. Nie, nie uważam jej czytelniczek
za gorsze osoby. Rozumiem, że ta książka może być ciepłym
kocykiem odgradzającym od rzeczywistości. Dla mnie pod nim za
duszno i słodko, ale to moje zdanie.
piątek, 11 kwietnia 2014
Anne Rice Dary wilka
Annathea
12:20
No comments
Powieść, która miała być powrotem Anne Rice do powieści
paranormalnych z prawdziwego zdarzenia. Po zrewolucjonizowaniu literackiego
portretu wampirów, nadszedł czas na wilkołaki.
Mam nieodparte wrażenie, że ktoś doradził Anne Rice by
spróbowała pisać inaczej niż zwykle. W powieści brakuje więc: bogatego tła
historycznego, pierwszoosobowej narracji, skomplikowanej historii, która toczy
się przez setki lat, oraz niedookreślonej orientacji seksualnej bohatera. Anne
Rice nie odpowiada współczesność i to widać. Najciekawsze fragmenty
dotyczą starego domu i grupy wiekowych dżentelmenów. Czuć, że to oni powinni
zostać bohaterami powieści, nie ta marudna ciapa.
![]() |
Spoilerów jest dużo i szczegółowych, ale inaczej nie mogłam wyjaśnić, o co mi chodzi |
poniedziałek, 7 kwietnia 2014
Wszystko zostaje w rodzinie, albo problematyczna recenzja
Annathea
17:13
No comments
W tej części jest więcej dobrych rzeczy i więcej
problemów. Zacznę od dobrych, a na problematycznych skupię się później.
Przyznam, że nadal mam nadzieję, mimo że książką dwa razy rzucałam o ścianę.
![]() |
Zamiast oryginalnej okładki, która podoba mi się średnio. Grafika STĄD |
W czwartym tomie jest więcej historii. Co prawda, trzeba
odczekać by się rozkręciła, to jednak romans i uczucia są najważniejsze, ale
jest i kiedy rusza, to z kopyta. W dodatku sekwencje akcji należą do najlepiej
napisanych i czyta je się bardzo przyjemnie (i ta scena z iluzjami). Jasne,
większość tego już gdzieś była, ale to mi nie przeszkadzało. Do tej pory mam
mieszane uczucia co do pokazania w powieści przemocy seksualnej, dlatego nie
policzę tego ani na plus, ani na minus.
niedziela, 29 września 2013
Niefajnie, kiedy bohaterowi wszystko się udaje, czyli Dora Wilk po raz trzeci
Annathea
18:49
No comments
Miałam strasznie dużo kłopotów z tą recenzją. Napisałam ją ponad tydzień temu, ale nie byłam zadowolona. Nadal nie jestem, ale uznałam, że nic więcej nie wymyślę.
Po całkiem niezłym tomie pierwszym i rozczarowującym tomie drugim, wzięłam się za tom trzeci. Nie pytajcie, dlaczego kupiłam książkę zamiast czekać na e-book, wizyty w Matrasie o ósmej rano to zło.
Po całkiem niezłym tomie pierwszym i rozczarowującym tomie drugim, wzięłam się za tom trzeci. Nie pytajcie, dlaczego kupiłam książkę zamiast czekać na e-book, wizyty w Matrasie o ósmej rano to zło.
Pierwsze sto stron było ciężkie. Przegadane w najgorszym
stylu, brak akcji, z marysuizmem do potęgi i festiwalem „wszyscy kochają Dorę”.
Czytałam i zastanawiałam się, czemu tak się uparłam na tę serię. Bo chcę
polskiego urban fantasy, napisanego przez kobietę?
Ale potem zaczęło być lepiej, fabularnie. To nadal romans paranormalny, ale trochę akcji się znalazło. Zaczęłam mieć nadzieję, że poziom utrzyma się do końca. Redaktorsko, nadal uważam, że ktoś schrzanił.
Potem zaś znowu było źle, zakończenie jest pospieszne i
po łebkach. Niebo podejrzanie przypomina sąd rejonowy, jakby autorce zabrakło czasu i ochoty na wymyślenie czegoś innego. Gdzieś
zagubiło się dwóch bohaterów drugoplanowych, z których przynajmniej jeden był
ważny dla fabuły.
czwartek, 30 maja 2013
Jestem nieczułym draniem albo Rok w Poziomce
Annathea
19:53
10 comments
To
mogła być książka o młodym biznesmenie, któremu do tej pory
wystarczały niezobowiązujące przygody, a który nagle zakochuje
się w dziewczynie. Chorej na białaczkąę. O tym, czy da szansę
uczuciu czy się wycofa.
To
mogła być książka o młodej kobiecie, która do tej pory
dryfowała przez życie, ale po paskudnym rozwodzie postanawia wziąć
sprawy w swoje ręce i spełnić największe marzenie. O tym, ile
kosztuje realizacja marzeń.
To
mogła być książka o dwójce ludzi, którzy lata temu stracili się
z oczu, a gdy się odnaleźli, postanowili dać sobie drugą szansę.
O tym, że nawet mając dorosłe dzieci, można znaleźć pierwszą
miłość.
Wreszcie,
to mogła być książka o tym, jak w Polsce wydaje się książki.
Jak młode wydawnictwo walczy o wypromowanie swojej pierwszej
książki.
Niestety,
Rok
w Poziomce
nie
jest żadną z tych książek.
![]() |
Książka na LC http://lubimyczytac.pl/ksiazka/71620/rok-w-poziomce |
Główna
bohaterka jest idiotką. Po prostu. Taką, która nie sprawdza ilości
paliwa w baku ani stanu korków przy braku prądu. Taką, która
będąc w nieplanowanej ciąży, uznaje, że jej obowiązkiem jest
zapewnienie dziecku ojca i zaczyna szukać jelenia do wrobienia w
dziecko. Taką, która w środku zimy montuje sobie w domu kominek, a
dopiero potem szuka opału. Poza tym jest egzaltowana tak, że Ania
Shirley to wzór stoicyzmu.
Warto
wspomnieć o sytuacji rodzinnej Ewy. Otóż Ewa ma matkę, ojczyma,
przyrodnie rodzeństwo, babkę, odnalezionego po latach ojca,
nieżyjącą przyrodnią siostrę, której książkę wydaje. Uff.
Oczywiście, mimo strasznie zapętlonych relacji, wszyscy będą żyli
długo i szczęśliwie.
Rok
w Poziomce to po prostu zła książka. Niechlujna. Napisana w
pospiechu. Właściwie przypomina szkic powieści. Sama historia
mogłaby być ciekawa, mówić o ważnych i trudnych sprawach,
niestety ten potencjał zmarnowano.
To
nie jest książka o ważnych sprawach. To książka, gdzie poważne
sprawy- choroba, rozwód, ciąża- zostały wrzucone, ale nie
omówione. Karolina ma białaczkę, chyba tylko po to, żeby główna
bohaterka nie mogła walczyć z nią o uczucia Andrzeja(no bo jak? Z
chorą?).
Ewa
zachodzi w ciążę, po to by inni mogli okazać swą szlachetność.
Bo poza tym, ta ciąża nie przeszkadza jej w niczym. Wielogodzinne
loty samolotem, sadzenie drzew, oddawanie szpiku, znajdowanie
zaginionych rodziców… Co prawda, ma zachcianki i żyje gdzieś w
chmurach, ale wszyscy jej wybaczają. Kobiety w ciąży są bowiem
urocze i otoczenie nieba by im przychyliło.
Autorka
najczęściej mówi, nie pokazuje. Priorytety postaci zmieniają się
w trakcie trwania powieści bez żadnych przyczyn. Prawdopodobieństwo
leży i kwiczy- nie wiem do tej pory jak Witold i Andrzej ze
znajomych, którzy kiedyś chodzili razem do szkoły, stali się
serdecznymi przyjaciółmi. Nie wiem, zresztą wielu rzeczy, ale nie
będę się nad nimi zastanawiać. Zmęczyły mnie wielkie emocje,
takie z wysokiego C, bohaterowie albo krzyczą albo płaczą albo się
śmieją i znowu płaczą.
Ja
chyba nie lubię szczęśliwych zakończeń na siłę, papierowych
bohaterów i fabuły bez ładu i składu. Wolę prawdziwe emocje,
pokręcone życiorysy i ludzi, którzy walczą o swoje. Tym razem
powieści nie ratowały nawet zwierzaki, było ich zdecydowanie za
mało.
Wiem,
że wiele osób lubi powieści Katarzyny Michalak, ale ja się do
nich nie zaliczam. Poszukiwania dobrej polskiej kobiecej prozy
trwają.
Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka E-Pik:
- powieść obyczajowa z wątkiem zagmatwanych relacji rodzinnych
![]() |
http://ksiazki-sardegny.blogspot.com/p/trojka-e-pik.html |
sobota, 18 maja 2013
Dlaczego ciężko być geekiem? Polskie urban fantasy
Annathea
14:34
6 comments
Bycie geekiem jest czasem złe. Część inspiracji, które
dla przeciętnego czytelnika pozostają niezauważone, bije mocno po
oczach. Zwłaszcza odniesienia do znanych systemów RPG, do których wiele powieści urban fantasy odwołuje się chyba nieświadomie.
Nie mam nic przeciwko inspiracji,
często to bonus dla uważnego czytelnika, ale bardzo nie lubię,
kiedy brak w tym umiaru. Nie wiem, czemu dotyka to głównie wampiry,
czy White Wolf wymyślił system tak doskonały, że autorzy nie mogą
się z niego wyzwolić? A może ja jestem przewrażliwiona?
Ale, na
Lestata, jeśli wampiry mają wewnętrzną Bestię, zbierają się w
Konklawe, nazywają swoich najstarszych Matuzalemami, obowiązujące
ich prawo nosi nazwę Maskarady, a same łączą się w klany, to
trochę za dużo by mówić o przypadku.
Wszystkie te elementy znajdziecie w
serii o Dorze Wilk.
Kupiłam zachęcona mnóstwem
pozytywnych recenzji i jedną krytyczną. Uwielbiam urban fantasy,
silne bohaterki i tematykę anielską, więc zaryzykowałam.
Ta recenzja obejmuje oba wydane tomy heksalogii, więc będzie dłuuga.
Sam pomysł bardzo mi się podoba- mamy
magiczny Toruń, policjantkę będącą wiedźmą, przecinające się
światy... niby wszystko już było(poza magicznym Toruniem), ale
zestawienie obiecujące solidną rozrywkę.
W pierwszym tomie, Złodzieju dusz,
Dora mierzy się z tajemniczym magiem, porywającym istoty magiczne.
Kiedy ginie jej przyjaciółka sprawa staje się osobista, a Dora,
mając do pomocy anioła i demona, nie spocznie, póki nie ocali
Katii i nie dorwie drania. Do tego jej życie jako zwykłej
policjantki nieco się
komplikuje, gdyż pewien prokurator stara się
wywalić ją z pracy.
Polubiłam książkę za klimat, opisy
Torunia i całkiem zgrabną historię. Podobała mi się magiczna
społeczność, wyjaśnienie jak bóstwa słowiańskie i
chrześcijańskie anioły mogą współistnieć (chociaż wolę
wersję Ćwieka). Styl Autorki jest prosty, ale w narracji
pierwszoosobowej się sprawdza, jakbyśmy siedzieli z Dorą w barze i
słuchali opowieści o jej ostatnich przygodach.
wtorek, 1 stycznia 2013
Bezy
Annathea
11:44
1 comment
Czyli lektury lekkie łatwe
i przyjemne. Leciutki, słodziutkie i szybko znikające z pamięci. Ostatnio
miałam przyjemność czytać dwie takie pozycje, obie polskich Autorek. Czy mi się
podobało? No cóż, niekoniecznie….
Pierwsza była Poczekajka. Dotrwałam
do końca tylko dzięki ZOO. Naprawdę. Główna bohaterka irytowała mnie
straszliwie. Główny amant również, że o czarnym charakterze nie wspomnę. Tydzień
po lekturze miałam trudności z przypomnieniem sobie imiona głównych bohaterów.
No może poza kotem Kluską i psem Pandą. Sama historia była uroczo
nieprawdopodobna, jak wzięta z brazylijskiej telenoweli. Być może dlatego nie mogłam nikogo polubić?
Za drugim razem sięgnęłam
po Jestem Nudziarą. Widmo Joanny Chmielewskiej krąży nad tą książką. Sposób prowadzenia
narracji, porównania, język. Autorka od siebie dorzuciła zdrobnienia, w związku
z czym trzydziestoletnia bohaterka ma ciałko. Uh. Nie lubię nadużywania zdrobnień. Fabuła była lepsza niż w Poczekajce, bardziej przemyślana i wielowątkowa, zahaczała o poważne tematy.
Znacie jakieś dobre bezy? Bo nie wierzę, że skończyły się wraz z Chmielewską.
Znacie jakieś dobre bezy? Bo nie wierzę, że skończyły się wraz z Chmielewską.
sobota, 13 października 2012
Sweet Evil - raczej mdło niż kusząco słodko
Annathea
23:26
No comments
Na
początku nie chciałam pisać oddzielnej recenzji, jedynie ocenić i
opisać w kilku zdaniach moje wrażenia. Ale zmieniłam zdanie.
Przyznaję, że okładka miała pewien udział w wyborze lektury. Drugim powodem była moja sympatia dla wszystkiego książek z aniołami/demonami w rolach głównych.
Główną
bohaterką Słodkiego Zła jest Anna Writt, chodząca dobroć i
praworządność. Dziewczyna zawsze mówi prawdę, nie pali, nie
przeklina i nie pije. Jest też bardzo religijna, co niektórych
czytelników może odstraszać. Mnie religijność, bądź jej brak,
u postaci książkowych jest obojętna, ale w książce o aniołach
powinna się znaleźć. Jednak dobroć Anny opiera się „see no
evil, hear no evil” i gdy dziewuszka zostaje wystawiona na
prawdziwe życie, wali się jak domek z kart. Powinnam jej współczuć,
ale to jedna z głównych bohaterek, którym nie kibicuję.
Annę
ratuje, odziedziczony po ojcu, pociąg do używek. Wewnętrzna walka,
którą musi ze sobą toczyć oraz stopniowe przekonywanie się, że
życie nie jest czarno-białe, czynią ją nieco ciekawszą.
Podobał
mi się pomysł na Nefilim w tej książce, bezdusznych ludzi(nie mają aniołów stróżów) oddanych pracy dla swoich demonicznych rodziców. Dla demonów dzieci
to tylko użyteczna, czasem zabawna własność, a jeśli nie namawiają ludzie by grzeszyli, to się ich pozbywa. Posiadają specjalne moce,
które ułatwiają im wykonanie zadania(Anna oczywiście jest specjalnie specjalna i ma tych mocy więcej). Większość z nich nie jest zła, to znaczy nie byłaby, gdyby nie wiszące nad głową widmo zagłady.
Główny
wątek miłosny... córka demona uzależnień i syn demona
rozpusty.... nie przekonywał mnie. Ani trochę. Nie było w nim
chemii, nie było zrozumienia, ani miłości. Nie było nic. Szkoda, bo Kaidan sam w sobie był ciekawą postacią i z chęcią bym o nim poczytała. Autorka wrzuca na swoją stronę darmowe opowiastki z nim w roli głównej, może kiedyś?
Denerwuje
mnie, że w tej powieści problemy nie istnieją. Książka niby jest
pełna dramatycznych wydarzeń, mówi o ważnych sprawach, ale bohaterowie tylko ślizgają się
po powierzchni. Anna po raz pierwszy spotyka swego demonicznego ojca?
Padają sobie w ramiona, a Belial pełen jest ojcowskiego
ciepła(wcześniej wyraźnie, że demony uczuć rodzicielskich nie
posiadają). Anna wybiera się w między stanową podróż z synem
demona rozpusty? Oczywiście się w sobie zakochują, a on zrobi
wszystko by ochronić jej cnotę. Anna trafia na wielkie spotkanie
demonów? Wyciągnie ją z tego armia aniołów i jeszcze przy okazji
uratuje komuś życie. Anna spotyka grupę Nephilim? Mimo że są to straumatyzowane osoby z radością i bez zbędnych problemów przyjmują do swego grona i obdarzają zaufaniem osobę nie tylko obcą, ale i niebezpieczną dla nich.
Sweet
Evil to kilka dobrych scen, przeplatanych gadaniem o niczym. Im
bliżej końca, tym bardziej akcja przyspiesza, bo Autorka w jednym
akapicie streszcza cały miesiąc ( skoro Kaidana nie ma w pobliżu,
to nic ciekawego nie ma prawa się zdarzyć, proste). Przeczytałam
ją tydzień temu i podczas pisania notki musiałam sprawdzać imiona
głównych bohaterów.
sobota, 15 września 2012
Szlag mnie trafił
Annathea
09:00
5 comments
Czytając,
tę książkę zachowywałam się jak osoba z zespołem Touretta.
Jeśli klniesz powieść w trzech znanych ci językach, to wiedz, że
coś jest na rzeczy.
Po
raz kolejny dałam się złapać na szał wokół książki i po raz
kolejny nie rozumiem zachwytów. Zupełnie. Ani trochę. Jedyne co
moim zdaniem zasługuje na uznanie, to zdolności marketingowe
Autorki.
Główną
bohaterką powieści jest Wendy. Co wiemy o Wendy? Że nie lubi nosić
butów, wyrzucili ją z każdej szkoły, do której miała okazję
chodzić, a matka próbowała ją zabić. Wendy mieszka z ciotką,
która opiekuje się nią od kilkunastu lat, ale i tak nie wie co
dziewczyna jada, oraz z bratem, który podobno jest opiekuńczy.
Objawia się to tym, że gdy zastaje w pokoju siostry obcego
chłopaka, zmienia się w rannego łosia, albo inną kudłatą i
ryczącą bestię, którą trzeba obłaskawiać. A zapomniałabym,
Wendy potrafi manipulować ludzką wolą. Jakim cudem w takim razie
wyleciała z każdej szkoły? Pojęcia nie mam.
Generalnie,
życie ciotki i brata kręci się wokół dziewczyny, na co ona
pozwala, czasem łaskawie odwzajemniając uczucia.
czwartek, 6 września 2012
Pięćdziesiąt twarzy Grey'a, czyli kolejny raz powszechny zachwyt jest dla mnie niezrozumiały
Annathea
14:39
1 comment
Powieść czytałam po
angielsku, więc nie wypowiem się na temat jakości tłumaczenia. Być może tłumacz
jest lepszym pisarzem od Eriki Leonard i uczynił powieść przyzwoitą. Nie będę
też zajmować się oryginalnością fabuły, która była przedmiotem żywiołowej dyskusji. Wystarczy poczytać recenzje na Goodreads by dowiedzieć się wszystkiego.
Pięćdziesiąt twarzy Grey’a to
książka, która urzeka okładką, ale nuży zawartością. Przyznaję, dałam się
złapać, zaczęłam czytać bo podobała mi się okładka. Potem jeszcze była reklama
Amazonu i uznałam, że dam bestsellerowi szansę. Z opisu wywnioskowałam, że mam
do czynienia z czymś pokroju Śpiącej Królewny czy Ucieczki z Edenu Anne Rice. Jak bardzo się myliłam!
Zacznijmy może od plusów,
żeby mieć je z głowy. Powieść czyta się szybko, nie trzeba poświęcać jej wiele
uwagi. Nawet jeśli pominiemy kilka stron, nie pogubimy się w akcji, ani nie
stracimy za wiele. Poza tym, podobały mi się maile wymieniane przez Anastasię i
Christiana, to chyba najsilniejszy punkt fabuły. Dla tych maili, i w nadziei że
będzie lepiej, przeczytałam także drugi tom, zabrnęłam nawet w trzeci i
powiedziałam dość.
Pięćdziesiąt twarzy Greya
nie sprawdza się ani jako romans, ani jako powieść erotyczna. Podobno jest
jakaś fabuła, ale chowała się tak starannie, że jej nie znalazłam. Niby w
powieściach erotycznych fabuła nie jest ważna, ale możnaby poudawać, że w ogóle
tam jest.
Subskrybuj:
Posty (Atom)