Rzadko nie wiem co myśleć o książce, którą przeczytałam.
Zazwyczaj mam wyrobione zdanie. Jednak Królowa Tearlingu jest frustrująco jak
cebula. Ma warstwy. I chyba nie wie jaka chce być.
Dalej czyhają spoilery, jeśli nie chcesz psuć sobie niespodzianki, przejdź do ostatniego akapitu.
Pierwsza warstwa to młodzieżowe fantasy i tak zaczęłam czytać tę powieść. Opowieść o dziewiętnastoletniej Kelsea, która w dziewiętnaste urodziny powraca do stolicy by objąć tron i zmierzyć się z przeszłością była ciekawa i dobrze się czytała. Dziewczyna była zaskakująco sympatyczna i prawdopodobna, problemy podejmowane w dojrzały sposób. Kartonowość negatywnych postaci (wrócę do tego)i pewne skróty fabularne można było wybaczyć, chociaż nie pasowały do political fantasy. A potem któraś z postaci oznajmiła, że „miał być socjalizm wyszedł feudalizm i jest źle” a ja poczułam się zagubiona. Koncept pasował bardziej do starej science fiction niż do młodzieżówki. Czyli to coś w rodzaju Smoków z Pernu? Science fiction, dziejące się w miejscu gdzie nastąpił regres cywilizacyjny? Znowu pudło, bo potem dowiedziałam się, że Tearling leży na kontynencie, który wyłonił się z morza, a ludzie przybyli na niego statkami, więc to w sumie Ziemia.
Pierwsza warstwa to młodzieżowe fantasy i tak zaczęłam czytać tę powieść. Opowieść o dziewiętnastoletniej Kelsea, która w dziewiętnaste urodziny powraca do stolicy by objąć tron i zmierzyć się z przeszłością była ciekawa i dobrze się czytała. Dziewczyna była zaskakująco sympatyczna i prawdopodobna, problemy podejmowane w dojrzały sposób. Kartonowość negatywnych postaci (wrócę do tego)i pewne skróty fabularne można było wybaczyć, chociaż nie pasowały do political fantasy. A potem któraś z postaci oznajmiła, że „miał być socjalizm wyszedł feudalizm i jest źle” a ja poczułam się zagubiona. Koncept pasował bardziej do starej science fiction niż do młodzieżówki. Czyli to coś w rodzaju Smoków z Pernu? Science fiction, dziejące się w miejscu gdzie nastąpił regres cywilizacyjny? Znowu pudło, bo potem dowiedziałam się, że Tearling leży na kontynencie, który wyłonił się z morza, a ludzie przybyli na niego statkami, więc to w sumie Ziemia.
To w sumie mój największy zarzut wobec książki, świat
przedstawiony nie trzyma się kupy. Brakuje wyjaśnień, a te które otrzymujemy
przeczą sobie nawzajem. Po przeczytaniu tego tomu nie wiem gdzie leży Tearling,
czy na Ziemi czy na innej planecie. Jeśli na Ziemi, na co wskazywałyby statki i
morska przeprawa, skąd wzięła się magia? Czemu nikt nie nawiązał kontaktu z
kolonistami, czy reszta ludzkości nie żyje? Jakim cudem w Tearlingu w ciągu
trzystu lat przeszli od socjalistycznej utopii do mocno wynaturzonego
feudalizmu? Różnice cywilizacyjne i kulturowe między Tearlingiem a Mortmesne są
niezrozumiałe. Jedna strona ma drewniane mieczy, druga operacje plastyczne i
przeszczepianie organów (aczkolwiek nie wynaleźli jeszcze prochu). W Tearlingu tragicznie brak opieki medycznej, bo
lekarze nie przeżyli Przeprawy, ale mają antykoncepcję. Za to nie ma zielarek,
znachorów itp. bo mieszkańcy królestwa chyba nie próbują sobie radzić.
Mam wrażenie, że Autorka chciała by jej świat był jakoś
powiązany z naszym a jednocześnie odpowiadał standardowemu fantasy, tylko
zrobiła to z gracją hipopotama. Nie wiem czemu redakcja nie wyłapała tych
dziur. Podobnie zresztą potraktowała czarne charaktery. Czerwona Królowa jest
karykaturalną postacią- wiedźmą, naukowcem, korzysta z pomocy czarnej magii,
krzywdzi ludzi dla kaprysu i traktuje seks przedmiotowo. Jest zła, tak
strasznie zła, że aż tak. Pozostali też są spiętrzeniem zła- jeśli mamy
handlarza niewolników, to jest dodatkowo okrutnikiem, mordercą i złodziejem, a w
ostatniej scenie podpala klatkę z ludźmi w środku. Bijący żonę mężczyzna
okazuje się również pedofilem. Regent ma w zwyczaju prowadzać swoją ulubioną
kobietę na sznurze. Bo tak. Podział jest bardzo jasny i sprawia, że nie da się
tej powieści czytać jak „dorosłego” mrocznego fantasy. Ale mamy też dwóch
bohaterów, którzy są bardzo „szarzy”, jakby wyjęto ich z innej książki.
Jako fantastyka polityczna, nawet dla młodzieży, powieść
się nie sprawdza, bo nie ma w niej za wiele polityki. Nie wymagam
skomplikowania na poziomie Pieśni lodu i ognia,
ale żadna z władczyń nie ma dworu (feudalizm bez dworu? Doprawdy?). No dobrze,
Kelsea niby ma, ale zupełnie się nim nie przejmuje, ani nie zajmuje, w całej
powieści mamy trzy sceny z dworzanami. Wszyscy pokazani jako złe pawie, coś jak
mieszkańcy Kapitolu, a bohaterka ani nie szuka wśród nich sojuszników, ani nie
próbuje nakłonić do reform. Tearling jest papierowy i nierzeczywisty, zawiera
potrzebne dekoracje (niedostępny zamek, podejrzane karczmy, odległe wioski),
ale nic więcej.
Mortmesne w ogóle nie zostało nam pokazane, poza tym że
mają tam dość oryginalny sposób dekorowania dróg. Nie wyjaśniono czemu brak
jednego transportu niewolników destabilizuje całą gospodarkę kraju. Ani jakim
cudem w państwie rządzonym stabilnie od stu lat, pojawiają się buntownicy. W ogóle,
książka mówi nam, że w królestwie Czerwonej Królowej ludność żyje w ciągłym strachu,
ale tego nie pokazuje.
W sumie Autorce należą się punkty za poważne podjęcie
tematu przemocy wobec kobiet czy niewolnictwa. Kelsea otwarcie sprzeciwia się
obu tym rzeczom, ma na to siłę i środki. Do tego ma dość młodzieńczego
idealizmu i uporu by realizować swoje wyobrażenie o państwie. I gdyby to była
książka dla młodzieży, to byłabym bardzo zadowolona, że choć raz młoda władczyni ma większe problemy niż trójkąt miłosny. Ale to podobno jest dla dorosłych.
Książka zawiera tez dwa znienawidzone przeze mnie tropy:
nagłe zidiocenie postaci oraz zatajanie informacji. O ile rozumiem, że
wychowawcy Kelsea byli zobowiązani do zachowania tajemnicy o jej matce (to nie
była dobra władczyni ani osoba, mówiąc oględnie) i bardzo ładnie sobie z tym
poradzili (Kelsea jest ekspertką od historii niewolnictwa np.), to Duch mówiący
„chcę żebyś była dobrą królową, ale nie widzę potrzeby dzielenia się
informacjami. Ale jeśli popełnisz błędy swej matki ,to cię zabiję” wkurzył mnie.
Bo jak Kelsea ma uniknąć błędów, o których nie wie? W ogóle pierwsza część
powieści buduje napięcie wokół tajemnicy pochodzenia naszej królowej, które nie
zostaje w żaden sposób wykorzystane. Wątek w pewnym momencie znika i tyle go
widzieli.
Nagłe zidiocenie objawia się tym, że Kelsea, która do tej
pory wykazywała dużo zrozumienia i empatii wobec niewolnic wuja, nagle nie
wierzy że uroda może być przekleństwem (a mówi jej to kobieta, która przez
swoją urodę została sprzedana w niewolę, podarowana obcemu człowiekowi i
prowadzana na sznurze). Łapię ją to pod koniec książki, kiedy bohaterka powinna
raczej pokazywać nam jak się zmieniła i dorosła, nie zaliczać regres
dojrzałości. Dobrze, że zaraz potem Kelsea przystąpiła do bycia bohaterską
królową i mogłam jej to trochę wybaczyć.
Królowa Tearlingu to książka, na którą Autorka miała zbyt
wiele pomysłów i nie wiedziała, na który się zdecydować. Dla dorosłych czytelników
fabuła jest za prosta a postaci przerysowane, młodszych może odstraszyć trudna
tematyka i słownictwo. To nie jest ani powieść przygodowa, ani o intrydze
dworskiej, ani o dojrzewaniu młodej dziewczyny do roli władczyni. Ja naprawdę
nie wiem o czym to miała być książka i jaką historię mi opowiedzieć.
0 komentarze:
Prześlij komentarz