Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cma ogląda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cma ogląda. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 13 października 2015

Oglądam polski serial! Pierwsze wrażenia z 1815 vlog

1815 vlog to kostiumowy serial internetowy w formie vlogów, gdybyście się nie domyślili. O ile większość oglądanych przeze mnie filmów to uwspółcześnione wersje klasyki, to 1815 to oryginalna historyczno-fantastyczna opowieść. Po polsku w dodatku. Zaintrygowana i pełna obaw (po polsku i amatorska ekipa brzmiało trochę jak przepis na katastrofę), obejrzałam pierwszy odcinek. 

niedziela, 4 października 2015

We need to girl the hell up! Carmilla series

Tym razem będzie o prawdziwym serialu. A że mamy październik, miesiąc w którym popkultura zwraca się w stronę duchów, magii itp. Wpis o serialu o wampirach wydaje się bardzo a propos.
O Carmilli pisałam już wcześniej, jednak wtedy byłam dopiero na początku oglądania. Właśnie obejrzałam finał drugiego sezonu i mam mocno mieszane uczucia. Z jednej strony, podobał mi się zwrot akcji na koniec, z drugiej do obejrzenia finału musiałam się zmusić.

Twórcy postanowili nie tylko uwspółcześnić, ale i rozbudować historię Carmilli i Laury. Carmilla zyskała całą rodzinę, Laura zaś grupę przyjaciół, z jakiegoś powodu uważających ją za osobę charyzmatyczną, za którą warto podążać. Po czym dołożyli jeszcze barona, który chce się zemścić za krzywdy jakie wampiry wyrządziły jego rodzinie, korporację pragnącą przejąć kampus oraz Wielkiego Przedwiecznego uwięzionego w kraterze. Ach, wieśniacy z widłami też byli, mimo że serial rozgrywa się we współczesnej Austrii (co odkryłam całkiem późno, wcześniej byłam przekonana, że Silas University jest w USA).
Mroczny plakat drugiego sezonu. Ta i wszystkie grafiki poniżej pochodzą ze strony serialu 
Wszystko to nie tworzy spójnej historii, bohaterowie biegają od jednego wątku do drugiego próbując coś zrobić, ale nie wiadomo co. To widać zwłaszcza w przypadku Carmilli, która snuje się bezsensownie przez większość czasu. Przez nagromadzenie nowych postaci, stare są spychane na margines, albo wręcz nie pojawiają się przez większość akcji. Owszem, ostatni odcinek ładnie zebrał wszystko do kupy i nawet przewiązał wstążeczką, ale zabrakło w tym elegancji.
Fani jak widać, mroku nie zauważyli ;)
Podoba mi się, że scenarzyście starali się pokazać, że bohaterowie nie mogą podjąć dobrej decyzji, bo każda jest zła. Ale zrobili to w taki sposób, że budzi we mnie jedynie irytację. Opowiadanie Le Fanu było jednym z najbardziej klimatycznych historii o wampirach, jakie czytałam. O ile w pierwszym sezonie Carmilli było czuć tego ducha, w drugim dano sobie spokój. Mamy za to dużo biegania, wystrzałów i krzyków. Vlogowanie Laury czasami było bardzo sztuczne. W pierwszym sezonie opowiadała o strasznych rzeczach które odkrywa, poznawaniu Silas University. W drugim zdarza jej się mówić do kamery, gdy za nią trwa bójka. Albo ktoś zabija wampira.
Wątki homoseksualne nadal są pisane bardzo dobrze i ciekawie, inne wątki queer  też (nie wiem jak określić uczucie łączące ducha, który po stuleciu więzienia w katalogu bibliotecznym został wsadzony do ciała wampira i dziewczyny będącej akolitką Wielkiego Przedwiecznego). Bardzo podobało mi się jak twórcy ugryźli słynne friendzone.

Wiem, że strasznie marudzę, ale ogólnie polecam ten serial, zwłaszcza pierwszy sezon. To ciekawa, odważna interpretacja klasycznej historii. Główna bohaterka w dodatku jest geekiem, często rzuca porównaniami, z czego mam dużo uciechy. Kolejny sezon rusza dwudziestego drugiego października i zapewne go obejrzę. Złapałam się na haczyk ostatnich minut finału. Najwyżej Laura awansuje do kategorii bohaterek niech ktoś ją wreszcie zabije.

PS. To serial webowy, więc bohaterki mają konta na twitterze, tumblr i instagramie. Obserwowanie ich jest ciekawe, czasami bardziej zajmujące niż poszczególne odcinki. Dobrze, już nie malkontencę. Miłej niedzieli!

wtorek, 29 września 2015

Wiele twarze gęsi

The Goosefarm to serial świetnie ilustrujący powiedzenie, że co za dużo to niezdrowo. Twórcy zebrali wszystko co teraz popularne i ciekawe: zagadkę kryminalną w małym miasteczku, retelling znanych historii, odniesienia do lat dziewięćdziesiątych. Czasami wychodzi im z tego pyszna poprawa, często jednak mamy niestrawną papkę.



Witajcie w White Sands, małym i nieco sennym miasteczku Anglii, gdzie największą atrakcją są klify i ruiny starego opactwa, a większość mieszkańców albo prowadzi farmy drobiu albo pracuje u miejscowego potentanta. Do miasteczka wczesną wiosną przyjeżdża studentka antropologii, Edwina „Ed” Brownes, z Dublina by napisać pracę o posągach, stojących na wrzosowiskach za miastem. Już następnego dnia na łące, gdzie stoją posągi znajduje zwłoki młodego chłopaka. Ofiarą okazuje się Tom McGinty syn właścicieli największej gęsiej fermy w okolicy. Rozpoczyna się śledztwo, w czasie którego wychodzą coraz bardziej mroczne tajemnice mieszkańców.

To jest pierwsza warstwa. Jest jeszcze druga, pokazująca nam tajemnice miasteczka. Przyznam, że to moja ulubiona, odwołująca się do mitologii i literatury. Czy przedsiębiorca pogrzebowy rzeczywiście ożywia zwłoki? Czy właścicielka zajazdu, wyglądająca jak panna Marple, jest wiedźmą? Który z mieszkańców miasteczka zgubił na plaży foczą skórę? Jest jeszcze kryptozoolog tropiący na wybrzeżach kelpie, tajne stowarzyszenie i mroczna tajemnica z przeszłości. Mamy nawet polskich lotników, pojawiających się czasem jako duchy na głównym placu.
Trzecia warstwa też odwołuje się do literatury, ale mnie rozczarowała. Inne wymiary, wielcy przedwieczni, pierwotne zło czające się w jaskiniach pod miastem, teorie spiskowe. Trochę za dużo tego, jedyne co mi się podoba, to czarno-białe ujęcia. A twórcy sugerują, że istnieje jeszcze czwarta warstwa. We wszystkich trzech gęsi odgrywają kluczową rolę, ale że są wszędzie, czasami ciężko się zorientować. Są żywe ptaki hodowane przez mieszkańców, rzeźby i rysunki zdobiące ściany, szyld pubu (w którym podają tylko jedną whisky), tatuaże niektórych bohaterów.
Wszyscy główni gracze
Serial jest napakowany znaczeniami po kokardę. Właściwie każda postać, miejsce czy krajobraz odwołuje się do dzieła literackiego, muzycznego albo filmowego. Na świecie powstało już kilka forów i wiki, w których ludzie szczegółowo analizują nie tylko odniesienia, ale związki między nimi. Dla jednych to tropienie to świetna zabawa, ale czasami denerwuje. Zwłaszcza kiedy scenarzyści poświęcają zwartość historii tylko po to by błysnąć aluzją. Nigdy nie sądziłam, że będę marudzić z powodu zielonych goździków.
Nawet grafiki promocyjne pokazywały z jakim typem serialu mamy do czynienia
Przy całym bogactwie odwołań, fabuła serialu jest zaskakująco prosta, żeby nie powiedzieć wtórna. Bez trudu odgadłam jeden z głównych zwrotów akcji, a Mąż prawidłowo wytypował kto zabił McGinty’ego (jeśli oglądaliście X-Files też nie powinniście mieć problemu). Od początku wiadomo, że Ed nie jest tylko niewinną studentką lubiącą gęsi. Kiedy w połowie sezonu okazało się, że tak jak Tom jest jakoś powiązana z morderstwem sprzed lat, właściwie wszystko było jasne. Oczywiste, że Rilla Blythe będzie dobrą postacią, mimo podejrzanego zachowania. Scenarzyści często i z upodobaniem odwołują się do nostalgii starszych widzów, ale zdarza im się przekroczyć linię między inspirowaniem się a ściąganiem. Czasami kończyłam oglądanie odcinka zastanawiając się po co marnuję czas.
Wielebny F H Tang w cywilu i kolorze, a więc niegroźny
The Goosefarm broni się przede wszystkim aktorstwem. W obsadzie brakuje co prawda gwiazd, ale gwarantuję, że znacie większość aktorów. Zazwyczaj jako intrygujące drugo i trzecioplanowe postacie w popularnych serialach BBC. Tutaj dostali szansę by zabłysnąć i większość stara się ją wykorzystać.  Fenomenalny jest zwłaszcza aktor grający pastora Francisa Henry’ego Tagna. Niestety, młodzi aktorzy odstają poziomem, jedynie aktorka grająca Edwinę błyszczy. Serial posiada też najbardziej irytującego dziecięcego aktora w historii (ale spokojnie, Cedric Errol ginie przed końcem sezonu).
Ed udowadniająca, że nawet LM Montgomery powiedziała coś depresyjnego
Podoba mi się także klimat całej opowieści, oraz subtelne zabiegi pozwalające widzowi zorientować się, w której warstwie White Sands się właśnie znajdujemy. O ile ta  pierwsza, najzwyczajniejsza, operuje kolorystyką do jakiej przyzwyczaiły nas seriale kryminalne, jak choćby Broadchurch, w drugiej kolory stają się bardziej nasycone, żywsze. W trzeciej cienie zachowują się zaskakująco, zwróćcie też uwagę na odbicia w lustrach i perspektywę.

Moim zdaniem, The Goosefarm miało szansę być wspaniałym serialem, ale przefajniono. To jedna z tych produkcji, która dla jednych będzie genialna, dla innych pretensjonalna. Według mnie, warto zapoznać się przynajmniej z pierwszymi trzema odcinkami, żeby wyrobić sobie zdanie. Pierwszy sezon ma zaledwie dziesięć odcinków, warto obejrzeć go w całości. Zwłaszcza, jeśli lubicie szukać czwartego dna w serialach.
PS. Na wypadek gdybyście się nie zorientowali, The Goosefarm nie istnieje. Ale artykuł w ASZDzienniku+znajomi na FB+nowy program graficzny do zabawy... Potraktujcie to jako zabawę albo prezent z okazji środy. Wszystkie zdjęcia pochodzą z Unsplash oraz Pixabay. Efekty zrobione w Canva.com

poniedziałek, 28 września 2015

Każdy górnik potrzebuje kanarka


Chciałam poczekać ze spisaniem wrażeń z początku nowego sezonu Doktora Who aż zobaczę obie części pierwszej historii. O ile na sezon czekałam, mimo wszystkich uwag do poprzedniego, tak Uczeń czarnoksiężnika/Chowaniec czarownicy pozostawiły mnie zafrapowaną, rozżaloną i ucieszoną jednocześnie. Wszystko nie z tych powodów co trzeba.
Dalej będą spoilery, macie ostatnią szansę by uciec. Wszystkie cytaty z odcinka, wszystkie obrazki z radiotimes.com

wtorek, 8 września 2015

sobota, 29 sierpnia 2015

Malkontenci dający mnóstwo radości

O serialu usłyszałam pierwszy raz  podcaście Myszmasz,w którym Kamil opisał go jako ideał dla wdów i wdowców po Firefly (na tyle podobny, że budzi sympatię, na tyle inny by  się nie zlewać). Jeśli nie widzieliście Firefly, to bardzo specyficzny serial science fiction, w którym bohaterom zdarza się jeździć na koniach i napadać na dyliżanse. I nie, nie przenoszą się w czasie by to zrobić.

Killjoys jest bardzo podobny o tyle, że pokazuje światy zacofane cywilizacyjne i ma podobny klimat przygody. Zamiast sterylnych korytarzy i robotów mamy chaty z bali, zniszczone fabryki i pojazdy spalinowe. Częściowo jest to zapewne podyktowane budżetem, ale zostało wykorzystane do stworzenia klimatu. Sprawia, że przygody mają posmak westernów i Indiany Jonesa.
No dobrze, ale o czym to jest? O trójce łowców nagród, pracujących w układzie planetarnym na skraju rewolucji klasowej, którzy próbują pozostać neutralni. Mamy Dutch, szefową i kobietę z tajemniczą przeszłością, oraz dwóch braci, Johna i D’Avina Jaqobis, którzy też mają swoje tajemnice i problemy. Oczywiście, ta neutralność nie bardzo bohaterom wychodzi wychodzi. A przy tym serial ładnie rozgrywa konflikty i relacje między nimi. Dutch jest silną bohaterką, nie będąc jednocześnie kobietą ze stali, D’Avin dopiero uczy się być cywilem, a John Jaqobis jak być dobrym człowiekiem. I mamy tu damsko-męską przyjaźń, która pozostaje przyjaźnią.

When I say “I love you,” it is not because I want you or because I can’t have you. It has nothing to do with me. I love what you are, what you do, how you try. I’ve seen your kindness and your strength. I’ve seen the best and the worst of you. And I understand with perfect clarity exactly what you are. You’re a hell of a woman.- John Jaqobis


Nasi bohaterowie są otoczeni przez grupę naprawdę ciekawych postaci drugoplanowych. Westerley to miejsce podobne Dzikiego Zachodu, gdzie lepiej nie zadawać zbyt wiele pytań, a każdy skrywa mroczny sekret. Mamy żądną władzy przedstawicielkę klasy wyższej, tajemniczą panią doktor, steranego życiem dowódcę garnizonu, przywódcę kultu religijnego.
Jedna z ładniejszych scen w filmie. I, drodzy scenarzyści, jeśli chcecie umieścić w swoim świecie jakiś kult płodności/burdel/surogatki, to zróbcie to tak jak KIlljoys. Tworząc bohaterki, nie popychacze fabuły.
Bohaterowie kupili mnie od pierwszego odcinka. Klimat, przypominający Firefly, ale nie będący kalką też. Fabuła, która wydawała się standardowa, skręciła w pewnym momencie w poważniejsze rejony, zmuszając widza do zadania sobie kilku ważnych pytań.
Włożono naprawdę dużo wysiłku w tworzenie świata przedstawionego i to widać. Podobało mi się, że bohaterowie nie bujają się po całej galaktyce, pozwala to pokazać różne aspekty jednej społeczności. Religia, jedzenie czy zwyczaje przestają być barwnym obrazkiem stają się ważnym elementem codzienności, a bohaterowie nie mogą tak po prostu wsiąść na statek i uciec. A wszystko podkreśla ciekawa muzyka. Nie jest to mój ulubiony gatunek, ale tu pasowała.

Czy serial ma wady? Podobno tak ;). Luke Macfarlane gra nieco drewnianie, ale w sumie pasuje to do postaci. Chwilami widać, że serial nie miał wielkiego budżetu, choć i tak jest o niebo lepiej niż w siostrzanym Dark matter, gdzie widzimy głównie takie same korytarze. Swoją drogą, nie polecam oglądania tych dwóch seriali jednocześnie, korzystają z bardzo podobnych rozwiązań fabularnych i można mieć przesyt albo mylić fabuły.
Spróbujcie, pierwszy sezon Killjoys ma tylko dziewięć odcinków, można na upartego obejrzeć w jeden wieczór. Ja bawiłam się wyśmienicie i liczę na drugi sezon. Brakuje mi Johna.

sobota, 25 lipca 2015

Człowiek mrówka uderza


No to byłam na Ant-Manie. Nie uważam go za najlepszy ani za najzabawniejszy film MCU. Nie podzielam entuzjazmu niektórych znajomych, ale wyszłam z kina zadowolona i rozbawiona. Diabeł jak zwykle tkwił w szczegółach.

wtorek, 23 czerwca 2015

piątek, 8 maja 2015

Avengers Age of Ultron- they all have strings


Zacznijmy od tego, że widziałam wszystko co powstało w ramach MCU, więc Age of Ultron oglądałam jako część większej całości. Co zapewne rzutowało na mój odbiór filmu, tak jak nieznajomość komiksów. W sumie to nie jest recenzja, bardziej luźne przemyślenia. Bezspoilerowa opinia o filmie w ostatnim akapicie (pod zdjęciem rodzeństwa Maximoff), wytłuszczone zdania też zawierają bezspoilerowe opinie.

wtorek, 9 grudnia 2014

To tylko kolejna Apokalipsa, czyli rozczarowanie Constantinem

Constantine był jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie seriali. Co prawda, komiksów nie czytałam, ale bardzo podobała mi się seria o Felixie Castorze, dziejąca się w tym samym uniwersum. Pilot nieco ostudził mój entuzjazm, ale nadal czekałam. I, niestety, bardzo się rozczarowałam. Kuleje właściwy każdy aspekt, poza głównym bohaterem. 

wtorek, 15 kwietnia 2014

czwartek, 3 kwietnia 2014

National Theatre Live Frankenstein

Wpis z dedykacją dla Asi, która nie mogła pójść z nami na spektakl.
 
Będzie nietypowo, bo o spektaklu, nie serialu. Pod żadnym pozorem nie jest to recenzja, za rzadko chodzę do teatru, żeby oceniać, raczej zapis wrażeń.
Nie używam słowa Potwór czy Monstrum na określenie Istoty, bo jak słusznie zauważył Janek, można powiedzieć wiele, ale twór Victora Frankensteina jest czymś dużo więcej niż Potworem.

Aktorzy grające główne role wymieniają się nimi. Swoją drogą, wszystkie postacie reagują na Istotę z obrzydzeniem, ale wcale taka straszna nie jest.
 Sztuka jest historią Frankensteina pokazaną z puntu widzenia Stworzenia, co mnie ucieszyło, bo nie jestem fanką niemej, tępo patrzącej bestii z filmów. Rozpoczyna się sceną narodzin Istoty, potem obserwujemy poznawanie świata i pierwsze spotkania z ludźmi. Zupełnie pominięto historię Victora, czyniąc z niego punkt odniesienia dla Stworzenia, nie bohatera. Moim zdaniem, zabrakło kontekstu- i stworzenia Istoty i jego wychowania, przez co Frankenstein stał się postacią bardzo zimną i płaską (nadal genialnie zagraną, ale w porównaniu z oryginałem dużo uboższą). Nie jestem też przekonana, czy dodanie elementów przemocy seksualnej było dobrym pomysłem, całość robiła wrażenie i bez niej. 

wtorek, 25 marca 2014

Serialowa sobota- Dwie spłukane dziewczyny


Przyznam, że  do sitcomów podchodzę bardzo ostrożnie. No bo ile ciekawej historii można zmieścić w dwudziestu minutach? Zwłaszcza jeśli trzeba wyrobić normę gagów na minutę. Zazwyczaj jest tak, że Mąż zaczyna oglądać, a ja dołączam w trakcie. Albo nie. 

Dziewczyny od początku budziły we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony uważam je za okropny serial, z drugiej często nie mogę przestać się śmiać i uważnie śledzę opowiadaną historię. Duża w tym zasługa odtwórczyń głównych bohaterek, zwłaszcza Kat Dennings (dopiero po kilku odcinkach zorientowałam się, skąd znam ten głos i gdzie ją widziałam), które tworzą parę przyjaciółek, ale bez lukru właściwego komediom romantycznym. 

wtorek, 18 marca 2014

Serialowa sobota- Agents of S.H.I.E.L.D. albo jak dopieścić fanów

Agents od Shield to specyficzny serial. To, czy się spodoba w dużej mierze zależy od tego, czy jesteśmy fanami Marvel Cinematic Universe.

Cała ekipa. Zdjęcia via google.com
 To nie oznacza, że produkcja pozbawiona jest zalet, nie ma ciekawej fabuły, dobrych aktorów, czy klimatu. Ma. Ale jest nierozerwalnie związana z filmami kinowymi. Jeśli się ich nie lubi, albo nie widziało, ciężko zrozumieć o co chodzi, czemu agent Coulson jest tak wyjątkowy.
Serial zajmuje się między innymi tymi nudnymi szczegółami, które dzieją się po napisach końcowych w kinie. Odparliśmy inwazję obcych? Hurra. Tylko, że teraz wszędzie wala się mnóstwo ich porzuconej broni i innych przedmiotów. Ktoś musi je pozbierać, pomóc ludziom, którzy przypadkiem trafili pod ich wpływ (świetny odcinek ze strażakami). Oprócz tego mamy dwa przeplatające się wątki- tajemnicę Skye, oraz cudowne zmartwychwstanie Coulson’a. W pewnym momencie oba łączą się w interesujący sposób.

sobota, 8 marca 2014

Serialowa sobota- Almost human

Miałam straszne problemy z napisaniem tego postu i nie do końca wiedziałam dlaczego. Przecież wiem o czym był serial, wiem czy mi się podobał, mam opinię na temat świata przedstawionego, więc czemu siedzę i klasycznie gapię się na migający kursor, zamiast pisać? Poskarżyłam się znajomym i jedna z nich powiedziała coś, co pozwoliło mi rozwiązać zagadkę. Tak jak trudno napisać recenzję książki kiedy zna się tylko połowę historii, tak samo jest z serialem, gdy zna się tylko fragmenty głównego wątku
.
tak na wszelki wypadek
I to jest największa wada Almost Human. Serial ma zaledwie trzynaście odcinków, które w dodatku stacja puściła w niewłaściwej kolejności. Na szczęście, każdy z nich jest na tyle oddzielną historią, że widz się nie pogubi. Ale główny wątek złego syndykatu został dopiero zarysowany, a ja mam kupę pytań i żadnych odpowiedzi (oraz żadnej gwarancji, że kiedykolwiek dostanę odpowiedzi).  Ten wpis zatem to nie recenzja, a tylko zapis wrażeń w trakcie lektury.

sobota, 22 lutego 2014

Serialowa sobota- Teoria wielkiego podrywu

Dzisiaj będzie o kolejnym serialu, któremu, moim zdaniem, skończył się termin przydatności. The Big Bang Theory (Teoria Wielkiego Podrywu) zaczynało jako serial o grupie geeków- młodych naukowców z poważnymi problemami uczuciowymi, by w pewnym momencie stać się klonem Przyjaciół.
Najnowsze zdjęcie promocyjne. Wszystkie grafiki użyte w pocie pochodzą z tumblr.com
TBBT to typowy sitcom, odcinki są krótkie, nie ma właściwie scalającej je historii. Od innych tego typu produkcji odróżnia ją specyficzny humor, w końcu wszyscy bohaterowie mają wykształcenie wyższe, i Sheldon Cooper. Sheldon to współczesna wersja naukowca, którego „tylko jeden wypadek z laboratorium dzieli od zostania super złoczyńcą”. Duża część humor serialu opiera się na niezrozumieniu przez niego typowych ludzkich relacji. Pozostała pokazuje naukowców/geeków kontra normalny świat. W sumie oglądałoby się to miło, ale....

poniedziałek, 17 lutego 2014

Serialowa sobota- Jak poznałem Waszą matkę?


Serial komediowy opowiadający najpierw o młodym architekcie poszukującym Tej Jedynej, potem o grupie przyjaciół, do której Ted Mosby należy. Jeden z najdłuższych seriali, jakie oglądałam, właśnie kończy się ostatni, dziewiąty sezon. Na szczęście.

Słynny żółty parasol, nieoficjalny symbol Matki
 Na szczęście, bo JPWM to przykład serialu, który trwa za długo. Formuła wyczerpała się jakiś czas temu, a Ted przestał być słodkim, nieco zagubionym facetem, jego zachowania chwilami ocierało się o psychozę. Twórcy postanowili ratować się, przerzucając ciężar opowieści na inne postacie. O ile perypetie małżeńskie Lily i Marshalla czy wyboiste życie uczuciowe Barneya i Robin były interesujące, niekiedy śmieszne, to przecież nie miała być to opowieść o nich, a o tym jak Ted Mosby poznał matkę swoich dzieci. 

sobota, 8 lutego 2014

Serialowa sobota- Banshee

Banshee. Serial, który miał poszerzyć ofertę programową Cinemaxu. Mocna rozrywka, z pięknymi kobietami, enigmatycznym bohaterem i wartką akcją. Polecany przez pewnego polskiego pisarza. Miało być pięknie. Wyszło jak wyszło.
Gdybym wiedziała wcześniej, że twórcy serialu są odpowiedzialni za Czystą krew, uniknęłabym kilku rozczarowań. 
Serial dzieje się w fikcyjnym miasteczku Banshee, w Pensylwanii. Po odsiedzeniu piętnastu lat wyroku, tajemniczy skazaniec a jednocześnie główny bohater (nigdy nie poznajemy jego prawdziwego imienia) przyjeżdża tu by odzyskać łup i ukochaną. Na miejscu okazuje się, że nie jest tak różowo- ukochana ma męża i dzieci, i wcale nie ma zamiaru porzucać wszystkiego dla dawnego wspólnika/kochanka. Nasz bohater przyjmuje nową tożsamość i zostaje szeryfem. Ma mnóstwo nowych problemów, stare też nie dają o sobie zapomnieć. 
To dość naturalny stan dla głównego bohatera.
Banshee to serial strasznie nierówny. Pierwsze trzy odcinki oglądałam z entuzjazmem, podobała mi się fabuła, klimat małego miasteczka, targanego konfliktami (w Banshee jest indiański rezerwat i wspólnota Amiszy) i główny bohater. Około szóstego odcinka regularnie waliłam ręką w czoło, apogeum głupoty to odcinek ósmy. Dwa ostatnie obejrzałam z obowiązku. O dziwo, dziesiąty był na tyle dobry, że rozważam zabranie się za drugi sezon.

Nowy Orlean spotyka Nowy Jork. Moja ulubiona para bohaterów.
Co mi się podoba? Początkowa fabuła, bohaterowie drugoplanowi i klimat. Relacje między policjantami w Banshee, którzy tworzą zgraną ekipę. Oraz ukraińska mafia mówiąca nawet po ukraińsku. Banshee nie ucieka od trudnych tematów. Nie ze wszystkimi radzi sobie dobrze, ale przynajmniej próbuje. Problemy mniejszości, wiara, przynależność i wykluczenie ze społeczności, zaufanie, oraz zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością. Bohaterowie nie mają tendencji do szybkiego wybaczania, nadstawiania policzka, problemów nie rozwiązuje się w pięć minut.

Policjanci z Banshee. A zdjecia stąd
Anthony Starr, twardy i psychopatyczny złodziej, ma spojrzenie uroczego szczeniaczka, któremu ciężko się oprzeć. Ulrich Thomsen i Ben Cross są naprawdę dobrzy jako ci źli (ale jak wiadomo, najlepszych filmowych złoczyńców grają Anglicy (lub Duńczycy)). Budzą współczucie widza, ale nie ma wątpliwości, że lepiej z nimi nie zadzierać.
Najlepsza jest jednak para Hiob i Sugar, nowojorski transwestyta i małomiasteczkowy bokser. Panowie na początku bardzo się nie lubią, potem lubią się trochę bardziej, ale zawsze współpracują.

Od razu widać, że temu panu nie można zaufać. Źródło
Co zepsuto? Hmm. Postać Anastazji, która na początku bardzo mi się podobała w szóstym odcinku nagle wykonała woltę i stała się inną osobą. Paru innym postaciom też się to przydarzyło. Drażniła mnie ilość seksu. Nie mam nic przeciwko scenom erotycznym, ale po co ścigać się z HBO? No i ten nieszczęsny odcinek ósmy, gdzie wydarzyło się kilka ważnych rzeczy, ale nie wiemy co dokładnie, bo twórcy woleli pokazać nam dłuugą walkę Anastazji z Olkiem. Przez co widz nie ma pojęcia jakie są stosunki Hood'a z FBI, a to ważne dla dalszego rozwoju fabuły.

Bohaterowie z najbardziej nieskładną fabułą. A szkoda, bo na początku im kibicowałam. Zdjęcie
Czy obejrzeć? Można, dziesięć odcinków to niewiele, pierwszą połowę ogląda się dobrze, druga zgrzyta, ale ostatni odcinek nieco to wynagradza.


sobota, 1 lutego 2014

Serialowa sobota- Sleepy hollow


Sleepy Hollow nie powinno mi się podobać. Udaje horror, dziury w fabule są właściwie nie do przeskoczenia, a logika, delikatnie mówiąc, czasami zawodzi. Poza tym samo założenie, że Bezgłowy Jeździec to jeden z Jeźdźców Apokalipsy do mnie nie przemawia. Mimo to oglądam od pierwszego odcinka z dużą radością. Dlaczego?

Zaszalałam w tym wpisie z gifami, przepraszam. Oraz po tym obrazku wkraczacie w krainę spoilerów, beware!
1.       Będąc młodym Indianą Jonesem. Jestem fanka filmów typu Indiana Jones czy Skarb Narodów. A Sleepy Hollow ma w sobie te wszystkie elementy, które kocham- tajemnicze grobowce, wskazówki, które trzeba odnaleźć, pościgi i przemądrzałych bohaterów.

sobota, 25 stycznia 2014

Proszę przestać udawać, że nazywa się pan Sherlock Holmes

Pomysł by Sherlock był trzeźwiejącym narkomanem, choć bardzo niekanoniczny, nie jest zły. W innych okolicznościach mógłby wyjść z tego naprawdę dobry serial. Jednak z powodu rozwodnionej na dwadzieścia kilka odcinków fabuły, niedobranej pary głównych bohaterów, wyszedł serial nijaki.

Wpis jest wolny od spolerów i dotyczy tylko pierwszego sezonu serialu. W związku z tym nie w nim ani słowa o Irene, Mycrofcie czy Sebastianie Moran.
Fabularnie jestem zawiedziona, Elementary ma strukturę typowego procedurala. Niektóre odcinki są ciekawe, ale inne rozczarowują, nie jako odcinki serialu detektywistycznego, ale serialu o Holmesie. Mam też zastrzeżenia do rozkładu wątków. Nie rozumiem, czemu decyzja Joan czy zostać detektywem, czy kontynuować karierę towarzysza w trzeźwości została wepchnięta gdzieś w środek, zamiast trafić do finału. Mamy uwierzyć, że ona i Holmes są równorzędnymi partnerami, ale konstrukcja fabuły pokazuje, kto tu jest ważny.


Sherlock Holmes w wersji JLM to normalny facet z kilkoma odchylam i wyglądem nieudacznika. Ciężko mi uwierzyć, że inni bohaterowie pozwalają mu tak sobą pomiatać, spełniają zachcianki. Brakuje mu charyzmy, geniuszu by porwać widza. Nie jest to wina aktora, Sherlock nie jest źle zagrany, ale scenariusza. tak bardzo starano się uwspółcześnić Holmesa, że stracił całą magię.
Nie wiem czemu kostiumolog nie lubi JLM, ale ubiera go koszmarnie, w dodatku aktor staje tak, by mieć brzuszek. Jest różnica między człowiekiem nie zawracającym uwagi na ubiór, a niemającym gustu.

To jeden z lepszych strojów Sherlocka, obawiam się
Mam wrażenie, że autorzy po tym jak wpadli na pomysł by Watson była kobietą, przestraszyli się romantycznej chemii między bohaterami i na wszelki wypadek wyprali relacje głównej pary z emocji. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że nastąpiła pomyłka i to Sherlock powinna być kobietą. Lucy Liu idealnie nadaje się do grania osoby emocjonalnie zdystansowanej. Ale chyba jeszcze za wcześnie na tak rewolucyjne pomysły.
W Elementary nie ma Grega Lestrade'a, mamy za to kapitana Gregsona, moją ulubioną postać. Policjant jest charyzmatyczny, błyszczy w każdej scenie, miło się go ogląda. Przy tym jest głosem zdrowego rozsądku i troszczy się o współpracowników. Swoich i Holmesa, wyraźnie przejmuje się losem Lucy. 

Zdecydowanie lepiej ubrany od głównego bohatera
A teraz będzie o rzeczy, której strasznie w serialach nie lubię czyli diabłach z pudełka- bohaterowie drugoplanowi, którzy niby są ważni, a pojawiają się tylko na moment jako plot device i znikają. Przyjaciele Joan i jej terapeutka to najlepsze przykłady, pojawiają się w jednym/dwóch odcinkach, wygłaszają ważne kwestie, a potem rozpływają się w powietrzu. Mając dwadzieścia parę odcinków można pięknie pokazać relacje bohaterów z innymi ludźmi. szkoda że autorzy poszli na łatwiznę.
Ale trzeba pochwalić twórców za rodzinę Joan Watson. Chociaż zmiana ich stosunku do jej pracy po jednej rozmowie z Holmesem była tyleż urocza, co naiwna. Należy nadmienić, że Sherlock też ma rodzinę, ale rozegraną nieco gorzej. Wiecznie nieobecny ojciec, to przecież klasyka jeśli chodzi o bohaterów z problemami.   


Gdyby to  nie był serial o Sherlocku, zapewne nie oceniałabym go tak surowo. I skończyłabym oglądania po dwóch pierwszych odcinkach, nie lubię bowiem rzeczy nijakich. A tak przebrnęłam przez jeden sezon i szczerze mówiąc, na drugi nie mam na razie ochoty. Zabrakło magii, błysku geniuszu.