wtorek, 8 września 2015

The brighter side of death albo Van Helsing

Miałam nic nie pisać do środy, ale w ten deszczowy i senny poniedziałek Mąż zaproponował seans Van Helsinga. Filmu, który zapoczątkował moje próby oglądania horrorów i z którym mam mnóstwo miłych wspomnień (teraz doszły kolejne, bowiem Mąż oglądał to po raz pierwszy).

Wpis dedykowany Mężowi, Mai, Córce Zegarmistrza i Myszy.Wszyscy przyczynili się do powstanie tego wpisu.

Jeśli nie słyszeliście o tym filmie, a był na ekranach kin jedenaście lat temu, więc macie prawo, to Gabriel van Helsing, łowca potworów na usługach Watykanu, zostaje wysłany do Transylawani by powstrzymać hrabiego Draculę, który chce użyć badań doktora Frankensteina do niecnych celów.

Tak, wiem jak to brzmi. Ale za scenariusz i reżyserię odpowiadał Stephen Sommers, odpowiedzialny też za Mumię, Króla Skorpiona i G.I.Joe. Van Helsingowi najbliżej chyba do Mumii w nieskrępowanym i radosnym odwoływaniu się do starszych filmów (początek jest w stylu czarno-białych filmów o wampirach, z chłopstwem z widłami i płonącym młynem). To ten rodzaj filmu, w którym fizyka działa kiedy jej to wygodnie, ale jeśli to zaakceptujemy, możemy się bardzo dobrze bawić. Dodatkowo mamy tu młodego Hugh Jackmana (zaraz po X-Men 2) i Kate Beckinsale (zaraz po Underworld), a także Davida Wenhama (Faramira, gdyby ktoś nie poznał tych szlachetnych rysów). Oraz Richarda Roxburgha, który kradnie wszystkim film.

Za co lubię ten film?
Za podejście do tematu. Sommers postarał się by wszyscy mieli jakąś motywację poza "jestem bardzo złym wampirem" i "jestem bardzo dobrym pogromcą wampirów". Chyba w żadnym innym filmie trzy żony Draculi nie dostały tyle czasu antenowego, ba! one mają tu imiona i charaktery! Gabriel i Dracula też mają swoją historię, której niestety, film nigdy widzom nie wyjaśnia, ale która dodaje wszystkiemu smaku. W ogóle, Van Helsing stara się opowiedzieć o czymś więcej niż tylko o odwiecznej walce dobra ze złem. Bo w sumie motywacja hrabiego jest całkiem zrozumiała. No i postacie myślą! Po obu stronach konfliktu kombinują i analizują, wyciągają wnioski. 
Poza tym, w Van Helsingu nie brakuje humoru. Postacie przerzucają się onelinerami i bon motami, ale z umiarem, dialogi nie są przeładowane, a kiedy ma być poważnie, to jest poważnie. Brakowało mi tej lekkości w zmianie nastroju w innych filmach o wampirach z tego okresu. 

Za estetykę. Film gra niedopowiedzeniami, przemianę Draculi widzimy dopiero w finałowej walce, wcześniej mamy tylko cienie na ścianach. Nie wynika to z trudności technicznych, w tych czasach komputery były w stanie zrobić wszystko, ale buduje atmosferę. Często mamy sceny podkreślające jak słabymi istotami są nasi bohaterowie (wszystkie sceny w nocy, końcowa walka Anny i Aleery), zrównoważone spektakularnymi popisami kaskaderskimi. Mąż zwrócił uwagę jak nietrzymanie się praw fizyki przez hrabiego podkreśla jego inność i jest fajnie zrobione.


Tak, film cierpi na pewne schorzenia swego czasu, dlatego Anna biega w gorsecie i obcasach, a pierwsze ujęcia ma pośladkowe (gif powyżej). Jest też scena, która od zawsze kojarzy mi się z Matrixem, pewnie przez duże nasycenie zielenią. Ale można na to przymknąć oko, bo nie psuje zabawy.
Lubię go też za nawiązania do klasycznego kina (początek w stylu filmów z Lugosi, nawiązania do Draculi Christophera Lee, a nawet to Nieustraszonych pogromców wampirów Polańskiego. Oraz do Jamesa Bonda, bo dlaczego nie?). Najbardziej doceniam scenę balu w Budapeszcie, którą można oglądać dla samych wrażeń estetycznych.
Poza tym, jak mam nie kochać filmu łączącego wszystkie najsłynniejsze monstra literatury gotyckiej w jedną zgrabną całość? Zwłaszcza, że scenarzysta nie poszedł na skróty, poczytał źródła i jego Stworzenie Frankensteina jest bliższe oryginałowi niż filmowym odpowiednikom. Nawet wyraża się odpowiednio patetycznie. Do kompletu mamy tu jeszcze Igora.
zdjęcie pokazuje salę pełną gości. Kto widział Nieustraszonych pogromców wampirów, wie o co chodzi.
Ale najbardziej lubię ten film za Draculę. Nigdzie wcześniej ani później nie spotkałam wersji, która bardziej by mi odpowiadała. Film nie epatuje potwornością, ale i tak za każdym razem mam ciarki przy scenie na dachu. Dracula Roxburgha jest szalony, szarmancki, zły do szpiku kości, bezwzględny, groteskowy, inteligentny i ma mnóstwo uroku. A przy tym ma cel, który stara się zrealizować, nienawidzi swoich oprawców. Ach, i lubi tańczyć jak się okazuje. Jest trochę teatralny, ale wszystko w tym filmie takie jest.

Van Helsing nie ma wysokich ocen na IMDB i pewnie nie przejdzie do historii. Ale dla mnie to jeden z ważniejszych filmów, wraz z Constantine’em. Były to dwa horrory, które starałam się obejrzeć. O ile Konstaś nie wypalił do końca, Van Helsing i Królowa Potępionych uświadomiły mi, że nie boję się filmów o wampirach. 

A poza tym kocham go za radość oglądania jaką oferuje. Mam nadzieję, że nie jestem jedyna? 

0 komentarze: