Serial komediowy opowiadający najpierw o młodym architekcie
poszukującym Tej Jedynej, potem o grupie przyjaciół, do której Ted Mosby
należy. Jeden z najdłuższych seriali, jakie oglądałam, właśnie kończy się
ostatni, dziewiąty sezon. Na szczęście.
Słynny żółty parasol, nieoficjalny symbol Matki |
Na szczęście, bo JPWM to przykład serialu, który trwa za
długo. Formuła wyczerpała się jakiś czas temu, a Ted przestał być słodkim,
nieco zagubionym facetem, jego zachowania chwilami ocierało się o psychozę. Twórcy
postanowili ratować się, przerzucając ciężar opowieści na inne postacie. O ile
perypetie małżeńskie Lily i Marshalla czy wyboiste życie uczuciowe Barneya i
Robin były interesujące, niekiedy śmieszne, to przecież nie miała być to
opowieść o nich, a o tym jak Ted Mosby poznał matkę swoich dzieci.
Oto para, która ukradła romantyczną historię Teda i Matki jego dzieci |
Dziewiąty sezon ciągnie się jak wyrzuta guma. Formuła wybrana
przez twórców, cały sezon dzieje się w czasie jednego weekendu, kiedy Barney i Robin
biorą ślub, była dość ryzykowna, ale mogłaby się obronić. W końcu to idealny
sposób na przypomnienie wszystkich postaci drugoplanowych. Jednak nie udało się,
być może dlatego że ten sezon jest właściwie nie wiadomo o kim. Niby w centrum
mamy ślub Robin i Barneya, ale przecież to historia o tym, jak Ted poznał
Matkę. Widz jest nieustannie karmiony odcinkami- zapychaczami, które nie
posuwają akcji do przodu (Bedtime stories,
Slapgiving 3). I jeszcze w tym
wszystkim mamy konflikt małżeński Lily i Marshalla (opowiadał o nim najlepszy
do tej pory odcinek Unpause).
Do tej pory na siedemnaście odcinków do gustu przypadły mi
dwa (Unpause i How your mother met me). Mężowi zaś Bedtime stories i How your mother met me. Ale nawet
te są tylko niezłe, nie wspaniałe. Ciekawa była historia Daphne, z którą Marshall przemierzał Stany, ale czy była konieczna?
How I met your mother był
dobrym serialem. Tak, głównemu bohaterowi show kradli właściwie wszyscy
bohaterowie drugoplanowi, zwłaszcza Barney Stinson. Tak, niektóre wątki były
głupie, a humor nie zawsze na wysokim poziomie. Zdarzało się, że postać nagle dostawała alternatywną osobowość. Jednak serial zawsze wracał do formy. Ale o raz za dużo pomachano mi przed nosem
marchewką w postaci Matki, żebym umiała się przejmować. Dwa sezony temu zapewne
moje uczucia wobec serialu byłyby znacznie żywsze i cieplejsze.Tym bardziej, że nawet Barney już nie ma siły wykonywać swoich najbardziej znanych gestów.
0 komentarze:
Prześlij komentarz