sobota, 29 sierpnia 2015

Malkontenci dający mnóstwo radości

O serialu usłyszałam pierwszy raz  podcaście Myszmasz,w którym Kamil opisał go jako ideał dla wdów i wdowców po Firefly (na tyle podobny, że budzi sympatię, na tyle inny by  się nie zlewać). Jeśli nie widzieliście Firefly, to bardzo specyficzny serial science fiction, w którym bohaterom zdarza się jeździć na koniach i napadać na dyliżanse. I nie, nie przenoszą się w czasie by to zrobić.

Killjoys jest bardzo podobny o tyle, że pokazuje światy zacofane cywilizacyjne i ma podobny klimat przygody. Zamiast sterylnych korytarzy i robotów mamy chaty z bali, zniszczone fabryki i pojazdy spalinowe. Częściowo jest to zapewne podyktowane budżetem, ale zostało wykorzystane do stworzenia klimatu. Sprawia, że przygody mają posmak westernów i Indiany Jonesa.
No dobrze, ale o czym to jest? O trójce łowców nagród, pracujących w układzie planetarnym na skraju rewolucji klasowej, którzy próbują pozostać neutralni. Mamy Dutch, szefową i kobietę z tajemniczą przeszłością, oraz dwóch braci, Johna i D’Avina Jaqobis, którzy też mają swoje tajemnice i problemy. Oczywiście, ta neutralność nie bardzo bohaterom wychodzi wychodzi. A przy tym serial ładnie rozgrywa konflikty i relacje między nimi. Dutch jest silną bohaterką, nie będąc jednocześnie kobietą ze stali, D’Avin dopiero uczy się być cywilem, a John Jaqobis jak być dobrym człowiekiem. I mamy tu damsko-męską przyjaźń, która pozostaje przyjaźnią.

When I say “I love you,” it is not because I want you or because I can’t have you. It has nothing to do with me. I love what you are, what you do, how you try. I’ve seen your kindness and your strength. I’ve seen the best and the worst of you. And I understand with perfect clarity exactly what you are. You’re a hell of a woman.- John Jaqobis


Nasi bohaterowie są otoczeni przez grupę naprawdę ciekawych postaci drugoplanowych. Westerley to miejsce podobne Dzikiego Zachodu, gdzie lepiej nie zadawać zbyt wiele pytań, a każdy skrywa mroczny sekret. Mamy żądną władzy przedstawicielkę klasy wyższej, tajemniczą panią doktor, steranego życiem dowódcę garnizonu, przywódcę kultu religijnego.
Jedna z ładniejszych scen w filmie. I, drodzy scenarzyści, jeśli chcecie umieścić w swoim świecie jakiś kult płodności/burdel/surogatki, to zróbcie to tak jak KIlljoys. Tworząc bohaterki, nie popychacze fabuły.
Bohaterowie kupili mnie od pierwszego odcinka. Klimat, przypominający Firefly, ale nie będący kalką też. Fabuła, która wydawała się standardowa, skręciła w pewnym momencie w poważniejsze rejony, zmuszając widza do zadania sobie kilku ważnych pytań.
Włożono naprawdę dużo wysiłku w tworzenie świata przedstawionego i to widać. Podobało mi się, że bohaterowie nie bujają się po całej galaktyce, pozwala to pokazać różne aspekty jednej społeczności. Religia, jedzenie czy zwyczaje przestają być barwnym obrazkiem stają się ważnym elementem codzienności, a bohaterowie nie mogą tak po prostu wsiąść na statek i uciec. A wszystko podkreśla ciekawa muzyka. Nie jest to mój ulubiony gatunek, ale tu pasowała.

Czy serial ma wady? Podobno tak ;). Luke Macfarlane gra nieco drewnianie, ale w sumie pasuje to do postaci. Chwilami widać, że serial nie miał wielkiego budżetu, choć i tak jest o niebo lepiej niż w siostrzanym Dark matter, gdzie widzimy głównie takie same korytarze. Swoją drogą, nie polecam oglądania tych dwóch seriali jednocześnie, korzystają z bardzo podobnych rozwiązań fabularnych i można mieć przesyt albo mylić fabuły.
Spróbujcie, pierwszy sezon Killjoys ma tylko dziewięć odcinków, można na upartego obejrzeć w jeden wieczór. Ja bawiłam się wyśmienicie i liczę na drugi sezon. Brakuje mi Johna.

0 komentarze: