środa, 8 maja 2013

Dobrze, że to nie barszcz, czyli dwie książki i jeden serial


Dzień 7 - Książka, przez którą trudno przebrnąć
Oczywistym wyborem są książki Tolkiena, poza Trylogią i Hobbitem. Posiadam i Niedokończone opowieści i Silmarillion, niestety, nie udało mi się ich przeczytać. Ale nie lubię oczywistości.



Bardzo ciężko czytało mi się Połowę Nocy, chwilami lektura wręcz bolała. Swoje odczucia przedstawiłam w tej recenzji, więc nie będę się powtarzać. Dodam tylko, że przez ostatnie dwa lata nie natknęłam się na książkę, która byłaby podobnie męcząca.   

Dzień 8 - Mało znana książka, która nie jest bestsellerem, a powinna nim być
Oj, nie wiem. Naprawdę. Chyba powieści Eugeniusza Dębskiego, którego uważam za świetnego pisarza, a wydaje się nieobecny w blogosferze. Co równie dobrze może oznaczać, że po prostu nie trafiłam na recenzje jego książek.



Bardzo lubię przewrotne budowanie świata i fabuły, humor obecny w utworach, oraz styl. Nie przeczytałam wszystkich książek, ale z tych które znam, wszystkie były dobre, a lektura satysfakcjonująca. 

Z dumą zauważam, że obie książki napisali polscy pisarze.

Żeby nie było monotematycznie, garść moich odczuć z maratonu Doktora Who (powoli zbliżamy się do mety- bycia na bieżąco). Wczoraj przeżywałam odejście Pondów. Odcinek, który mógł być wspaniały- książka w której zapisano przyszłość, Anioły, Nowy Jork z lat trzydziestych, River Song- rozczarował niestety. A może ja się za bardzo przyzwyczaiłam, że finałowe odcinki Doktora łapią mnie za gardło i ściskają serce?  
Uśmiechający się Anioł jest bardziej przerażający niż szczerzący kły
Cały odcinek kręci się wokół Rory’ego, który najpierw jest damą w opałach, a potem bohaterem i twórcą rozwiązania problemu, co nieźle oddaje drogę tej postaci w serialu. Przykro mi, że go nie więcej nie zobaczę, chociaż za Amy tęsknić nie będę. Cała scena na cmentarzu, choć dobrze zagrana, nie miała takiego ładunku emocjonalnego jak rozstanie z Donną czy Rose.  


Najważniejsze zdanie w tym odcinku
Jak słusznie zauważył Mąż, zmienili koncepcję Aniołów (ja byłam zbyt przestraszona windą, która wiezie na spotkanie z Aniołem by zauważać takie szczegóły). Nagle odwrócenie się do nich tyłem czy mrugnięcie nie powoduje, że mogą cię dopaść i zabić. Bestie grzecznie czekają aż ich atak będzie wygodny fabularnie, pozwalając bohaterom na łzawe wyznania i rozwiązywanie konfliktów małżeńskich. W porównaniu z Blink, strasznie obniżyło to grozę (dla ludzi z normalnym poziomem strachu, ja nadal się bałam).


Był Rory, nie ma Rory'ego
Podsumowując, Moffat umie mnie przestraszyć, ale nie bardzo wzruszyć.

0 komentarze: