Pierwszy
tom trylogii znanej amerykańskiej pisarki, Melissy de La Cruz,
autorska wizja współczesnych wampirów żyjących pomiędzy
normalnymi śmiertelnikami. Połączenie gotyckiego horroru i
powieści obyczajowej z kryminalnym wątkiem.
cytat z opisu powieści na Lubimyczytac.pl
Ani to horror ani powieść obyczajowa ani kryminał. No, chyba że
na poziomie telenoweli. Trylogią też przestało dawno być, jest
serią.
Czytając, miałam skojarzenia z Plotkarą pomieszaną z
filmami z serii Czy boisz się ciemności? Z jednej strony
mamy zbrodnie w klubie, tajemnicze zachowania jednej z bohaterek, z
drugiej opisy jak z sesji zdjęciowej Cosmo. Nie wystarczy napisać,
ze Bliss nosi mini w czerwone paski, dostajemy dokładną informację
jaki projektant tę spódniczkę popełnił.
Sam pomysł jest ciekawy, oto na Manhattanie żyje grupa upadłych
aniołów. Od wieków reinkarnują się, starając się odzyskać
łaskę Boga. Jak chcą to zrobić nie do końca wiem, zdaje się, że
dzięki życiu zgodnie z zasadami i wspieraniu ludzkiej sztuki.
Sama intryga nie powala. Autorka niektóre zagadki, choćby dlaczego
tylko Jack widzi Schuyler we wspomnieniach z przeszłego życia,
wyjaśnia zbyt wcześnie, innych nie wyjaśnia do samego
końca. Pewne wątki nie mają większego sensu, sesja zdjęciowa
pojawiła się chyba tylko dlatego, że Autorka pracuje jako
dziennikarka modowa.
Błękitnokrwistym brakuje dramaturgii i tempa. I dobrego
edytora, który skróciłby sceny niepotrzebne, zasugerował
wydłużenie tych ważnych i dorzucił więcej treści.
Bohaterowie powieści są dość płascy, jak na wielowiekowe potężne
istoty. Większość wpisuje się w stereotypowe role znane z
powieści dla młodzieży. Mamy tu wredną królową szkoły, nową
dziewczynę, gotkę. Tak jak w Plotkarze, do relacji między
nastolatkami wtrącają się dorośli. Smaczku dodaje niezdrowa
fascynacja Mimi bratem, ale to też już było, a Mimi nie dorasta
Kathryn Merteuil do pięt.
Główny amant, Jack miał być chyba tajemniczy i seksowny, ale dla
mnie był irytujący. Te jego nagle zmiany nastroju, wypowiedzi „a
ja coś wiem, ale nie powiem”, pasywny charakter. Widać, jestem
już w wieku, kiedy facet rzucający się dla zabawy pod koła
taksówki mi nie imponuje.
Powieści największą krzywdę wyrządził styl autorki. I
wciśnięcie w to wszystko wampirów, ale o tym za chwilę.
Melissa de la Cruz bardzo starała się by powieść była... ładna,
jak Vogue czy Glamour. I jest pisana podobnie jak
artykuły w tych pismach, albo streszczenia odcinków seriali. Mamy
dokładne info co kto nosi i jakie przedmioty trzyma w domu. Oraz
jaki samochód prowadzi, i ile kosztował wózek dla dziecka, który
pcha niania po drugiej stronie ulicy. Jeśli to jakie ubrania nosi
bohater miało mi powiedzieć coś o jego osobowości, to pomysł się
nie sprawdził.
Nawet najbardziej straszne elementy powieści starają się być
ładne, sterylne. Potwór atakujący bohaterkę jest tylko cieniem,
który nie uronił w szamotaninie ani kropli krwi. Bohater, który
musi zaspokoić nagły potworny głód krwi, udaje się do lodówki,
gdzie wyjada całe mięso przygotowane na steki. Klimat grozy? Gdzie?
Pomysł z upadłymi aniołami podobał mi się, ale czemu Autorka
zrobiła z nich wampiry? Tym bardziej, że wampiryzm postaci nic nie
wnosi(a nie przepraszam, bohaterowie mają ramiona pokryte tatuażami-siecią żył). Nie upieram się, że każdy wampir musi mieć problemy egzystencjalne na poziomie Louisa, ale może minuta zadumy nad stosunkiem do ludzkości?
Autorka próbuje jakoś wytłumaczyć czemu upadłe anioły nazywa wampirami, ale mnie to nie przekonuje. Ba, nie sądzę by przekonało kogokolwiek, kto choć raz czytał jakąś definicję.
Autorka próbuje jakoś wytłumaczyć czemu upadłe anioły nazywa wampirami, ale mnie to nie przekonuje. Ba, nie sądzę by przekonało kogokolwiek, kto choć raz czytał jakąś definicję.
Sądzę, że dorzucono bohaterom kły i pragnienie krwi by
dotrzeć do większej grupy czytelników. Błękitnokrwiści zostali wydani w 2008 roku, w trakcie Zmierzchomanii.
Czy polecam? Nie polecam. Ale mam całą trylogię, więc przeczytam. Tym bardziej, że wydanie ładne.
0 komentarze:
Prześlij komentarz