Rosamund Hodge jest autorką doskonałej
Cruel beauty, powieści która łączy w
sobie grecką mitologię i fabułę z Pięknej i Bestii. W najnowszej książce, Crimson bound, wzięła się za Czerwonego Kapturka i Dziewczynę bez rąk. O ile ta
pierwsza baśń jest powszechnie znana, o tej drugiej pierwszy raz usłyszałam
przy okazji tej książki.
When Rachelle was fifteen she was good—apprenticed to her aunt and in
training to protect her village from dark magic. But she was also reckless—
straying from the forest path in search of a way to free her world from the
threat of eternal darkness. After an illicit meeting goes dreadfully wrong,
Rachelle is forced to make a terrible choice that binds her to the very evil
she had hoped to defeat.
Three years later, Rachelle has given her life to serving the realm, fighting deadly creatures in an effort to atone. When the king orders her to guard his son Armand—the man she hates most—Rachelle forces Armand to help her find the legendary sword that might save their world. As the two become unexpected allies, they uncover far-reaching conspiracies, hidden magic, and a love that may be their undoing. In a palace built on unbelievable wealth and dangerous secrets, can Rachelle discover the truth and stop the fall of endless night?
Bardzo
bardzo podobała mi się ta książka. Rosamund Hodge buduje fascynujące, mroczne światy
dla swoich opowieści, tak że czyta się z zapartym tchem. W Cruel beauty mieliśmy cywilizację opartą
na greckich mitach. Crimson Bound z
kolei dzieje się w królestwie wzorowanym na osiemnastowiecznej Francji, gdzie
co prawda świat się kończy, ale szlachta się bawi. Oba światy są bardzo bogate,
mają własną mitologię, religie i historie, a jednocześnie na tyle znajome, że
czytelnik bez trudu rozumie realia. Bardziej podobał mi się świat z Cruel beauty, ale tylko ze względu na
powiązania z grecką mitologią.
Nie będzie słońca? Niech palą lampy! |
Ale i
tak najfajniejsi są bohaterowie. Rachelle jest postacią dwuznaczną moralnie, a
Autorka nie boi się nam tego pokazać. To nie Caelena z Tronu ze szkła, która jest morderczynią tylko z nazwy, a tak
naprawdę miłą dziewczyną. Rachelle jest podobna do Nyx z Cruel beauty, też obarczona zadaniem
ponad siły i nie ma oparcia w rodzinie, ale w odróżnieniu od Nyx jest równie
ofiarą co oprawcą. Ten typ postaci, która stara się odpokutować wyrządzone zło z ponurą determinacją, to zazwyczaj bohaterowie. Autorka daje nam bohaterkę.
Ze względu
na swoją przeszłość i obecne zajęcie Rachelle trzyma się z dala od
tzw.kobiecych zajęć i ubiorów. Ale nie jest kolejną postacią głoszącą z
pogardą, że sukienki i kosmetyki są dla pustogłowych lalek z dworu. Kiedy jej
najlepsza i jedyna przyjaciółka maluje Rachelle przed balem, ta nie uważa że
pobłaża głupiutkim zachciankom, jest wdzięczna i wzruszona. W ogóle jej relacje z Amelie wygrywały dla mnie książkę. A przy okazji pokazywały jak bardzo determinowana i nieco szalona w swojej potrzebie ochrony jest Rachelle.
Armand i
Erec, dwaj główni męscy bohaterowie, przez większość czasu są równie cudownie
dwuznaczni. Jeden jest nowym świętym i królewskim bękartem, drugi mrocznym i
kuszącym kapitanem straży. Obaj są wielowymiarowi, każdy z nich ma sceny
pokazujące go jako dobrego człowieka i jako drania. Mamy jeszcze dwie bardzo
ważne postacie kobiece- Amelie, najlepszą przyjaciółkę Rachelle i Lafontaine,
królewską faworytę. A wszyscy są powiązani nićmi sympatii, lojalności, strachu,
tu nie ma prostych, jednoznacznych związków między postaciami. Nie ma jednoznacznie dobrych albo złych postaci, a układy zmieniają się kilkakrotnie. Może tylko król
jest jako postać dość płaski.
Zazgrzytałam zębami na początku, bo to kolejna powieść, w której fakt że bohaterka nosi spodnie jest pokazany jako wyjątek. Mam trochę dość tropu jestem kobietą, więc mam przerąbane. Podobało mi się jak Autorka rozegrała wątek Biskupa, ale nie bardzo rozumiałam, skąd się wzięła nienawiść Rachelle. Oprócz tego, bohaterka szczerze siebie nienawidzi, co chwilami może męczyć, siedzimy bowiem w jej głowie, ale jest uzasadnione.
Książki
wysłuchałam i, o ile nie przepadam za lektorkami, Elizabeth Knowelden sprawiła,
że było bardzo przyjemnie. Udało jej się oddać lekkość i dowcip dworskiej
konwersacji, ale także cięższe emocje postaci. Niestety, ma problemy z
francuskimi nazwami, dlatego długo była przekonana, że bohaterka nazywa się
Richelle a Erec to Eric. Tak samo nie jestem pewna nazwy królestwa, sądzę że to
Jevodan.
Czy polecam?
Oczywiście! W ogóle, polecam wszystkie baśnie Rosamund Hodge, miałam okazję
przeczytać jeszcze kilka opowiadań i wszystkie są świetne. Ale po przeczytaniu
tej książki, las nigdy nie będzie wydawał się Wam taki sam.
0 komentarze:
Prześlij komentarz