piątek, 22 maja 2015

Smutne to niebo

Brudne ulice nieba to książka, którą powinnam czytać z zapartym tchem. Anioły i diabły, zagadka kryminalna, bohater z filmu noir i miasto jako jeden z bohaterów historii.  Tymczasem, jak można się zorientować po statusach na Facebooku, lektura wzbudzała we mnie silne, ale niezbyt pozytywne emocje. Tradycyjnie, dalej spoilery, ale ostatni akapit już bez nich.

Wpis o aniołach ilustrują ptaki. Bo też pierzaste, a bardziej urocze niż Dollar i spółka
Początkowy pomysł na nieokreśloność Nieba i Piekła wydawał mi się bardzo ciekawy. Sami aniołowie nie wiedzą, która z ziemskich religii ma rację, czy ich zaświaty są jedynymi itp. Ale im dalej w las, tym bardziej Autor wraca do bezpiecznych chrześcijańskich schematów. Aniołowie mają pierzaste skrzydła, a jeden z demonicznych arcyksiążąt nosi hinduskie imię. A potem niebo zaczyna przypominać typowe ziemskie państwo z obywatelami na haju i władzą walczącą między sobą o stołki. Jednak niebiańskiej polityki widzimy za mało, żeby mogło nas to zaciekawić. Autor ogranicza się do standardowych- Ziemia jako teren neutralny, zimna wojna między Piekłem a Niebem, nikt nie być odpowiedzialny za deklaracje. Wspomina coś o dokumencie wiążącym obie strony, ale nie podaje szczegółów.


Bobby Dollar jest smutnym dupkiem i idiotą, moim zdaniem. Nie mam nic przeciwko zagubionym bohaterom, lubię sarkazm rodem z konwencji noir, ale Bob brzmi jak marudny pijaczek, nie Philip Marlowe. Jego działania polegają na pętaniu się po mieście w nadziei że coś się wydarzy, ewentualnie wkurzaniem niebezpiecznych ludzi. Autor bardzo stara się przedstawić protagonistę jako doświadczonego przez życie, ale poziom niezorientowania w świecie Doloriel przypomina młodego Clarence’a, nie weterana operacji specjalnych.
Hrabina Zimnoręka na początku wydawała mi się materiałem na pełnoprawną bohaterkę. Miała charakter, cel i środki by go realizować. Gdzieś w połowie dopadł ją „syndrom dziewczyny przeciwnika Bonda” i z kobiety której bały się inne demony, stała się płaczliwą damsel in distress, od kilkuset lat uwikłaną w kolejne toksyczne związki. Do tego Autor dorzucił nam irytującą historię początków hrabiny, która uczyniła z niej zagubione dziewczątko.
Ciekawe, że Bobby Dollar tak przerażony możliwością, że po jednej wspólnej nocy Monica będzie miała oczekiwania, robi w wypadku hrabiny Zimnorękiej to samo. No bo przecież wspólna noc musiała coś znaczyć! To musi być miłość! Swoją drogą, nie kupuję tego wielkiego uczucia, którym nagle zapałał i wmawia nam, zwłaszcza że jego charakterystyka Caz ogranicza się do pochwał urody. Poza tym, Bobby to jeden z tych facetów, którzy nie rozumieją słowa nie.


Powieść jest przegadana. Strasznie. Drogi Autorze, jeśli na czterysetnej stronie powieści powtarzasz podstawowe informacje na temat świata, robisz coś źle! A przy tym, brakuje informacji, do tej pory nie wiem czy Przeciwnik to chrześcijański Szatan, czy może manichejskim Złym Bogiem. Poza tym, dla uzyskania napięcia i tajemnicy stosuje sztuczki, których nie cierpię. Nie znoszę kiedy w narracji pierwszoosobowej, bohater na ostatnich stronach informuje nas, że wielką intrygę rozgryzł już rozdziały temu, tylko o tym nie powiedział. Za to snuł swoje wielostronicowe rozważania, z których wynikało, że ni w ząb nie wie, co się dzieje. Albo kiedy bohater najpierw jedzie po Ważne Informacje, potem ich przez dwa dni nie czyta, a wreszcie przegląda je jedynie pobieżnie, więc czytelnik i tak się nie dowie. Dowie się dopiero na końcu książki, kiedy okaże się, że bohater od dwustu stron miał w kieszeni rozwiązanie intrygi.


Brudne ulice nieba to nieudana powieść dobrego Autora. Da się przeczytać, ale nie daje wiele radości z lektury. Jest jak gorszy film sensacyjny, niby wszystkie elementy by czytelnika porwać i zaskoczyć są, ale nie działają. Jako lekka lektura do podróży czy na leniwe popołudnie też się nie sprawdza, jest zbyt nużąca.  

0 komentarze: