poniedziałek, 25 maja 2015

Guzik mnie obchodzi jak wygląda system



Przeczytałam zapis dyskusji o skutkach ustawy o książce zorganizowanej przez Polską Izbę Książki. Dyskusja odbyła się w czasie Warszawskich Targów Książki (KLIK). Przeczytałam i, przyznaję, gul mi skoczył a ciśnienie trochę podniosło.
Pomijam argument o zmowie cenowej, który brzmi dość kuriozalnie, ale może jest prawdziwy, chodzi mi o coś innego. Otóż na komentarz Izabeli Sadowskiej, że czytelnikom ustawa się nie podoba, padła taka odpowiedź:
Włodzimierz Albin (prezes Polskiej Izby Książki): Dziękuję za tę ankietę, ale nie mam nadziei, że nagle czytelnicy będą przekonani, że zmienią zdanie. Czytelnicy po prostu nie znają branży, nie wiedzą, jak ona funkcjonuje, widzą tylko ułamek systemu, który na koniec wychodzi ze sklepów. W ich oczach wychodzimy na tych, którzy chcą wyzyskać klientów. Być może więc państwo musi podjąć decyzję wbrew woli społeczeństwa. Takie rzeczy się zdarzają.
 Nie ma to jak mieć szacunek do czytelników. Potraktować ich jak partnera, którego trzeba przekonać, albo chociaż wyjaśnić jak to wszystko ma działać. Dyskusja o tym, czego potrzebuje polski rynek książki olewa zdanie ważnej części tego rynku- czytelników. My się mamy dostosować. Chociaż może nie my jesteśmy ważni, ale by zdążyć przed wejściem Amazona na polski rynek?

Z perspektywy czytelnika, guzik mnie obchodzi jak działa branża.  Ja chcę dostać książkę w możliwie najlepszej dla mnie cenie, w wybranym przeze mnie czasie i miejscu. To już nie PRL, kiedy każda zdobyta nowość wydawnicza była traktowana jak skarb, dotykana z szacunkiem i  w ogóle. Jeśli w wybranej przeze mnie księgarni nie będzie szukanego tytułu, pójdę gdzie indziej. Ale mam wrażenie, Polska Izba Książki w ogóle żyje jeszcze schematem z PRLu.
Ustawa i jej apologeci cały czas opowiadają mi o małych wspaniałych księgarniach, świątyniach książki niemalże. I zgoda, że w każdym mieście powinna być księgarnia. Być może zapisy ustawy sprawią, że każde polskie miasteczko będzie miało solidnie zaopatrzoną księgarenkę, gdzie kompetentna obsługa będzie sprzedawała nie podręczniki, a ambitną literaturę. Tylko w jakich cenach? Bo teraz książki okładkowo kosztują koło 40zł. Dużo jak na kieszeń czytelnika.  I raczej się to nie zmieni. Jeśli ktoś z Was widział deklarację wydawcy „po wprowadzeniu ustawy obcinam ceny nowości o 30%”, to proszę o info.  O takim który stwierdził „nie obniżę cen, ale za to 10% nakładu oddam za darmo do bibliotek” też. 
To ignorowanie czytelników widać też w stwierdzeniach, że tylko księgarz z prawdziwego zdarzenia jest w stanie polecić książkę mniej znaną czy ambitną. Zupełnie pomija się udział marketingu szeptanego gdzie czytelnicy polecają książki na rozmaitych portalach książkowych czy blogach. Szczerz mówiąc, prędzej kupię nieznanego mi autora z polecenia znajomej blogerki, niż z powodu zachwalania przez obcego księgarza.
Tak wiem, powinnam zażyć melisę i przestać się przejmować. Ebooki trzymają się mocno, do angielskich książek nie potrzebuję tłumaczeń, a Amazon ma świetne promocje. Da się żyć.

PS. I jeszcze jeden cytat z rzeczonej dyskusji:  Bardzo ważny jest II artykuł ustawy o stałej cenie książki. Ewentualne upusty dla księgarń muszą zależeć od jakości świadczonych przez księgarza usług, a nie tylko od ilości nabywanych egzemplarzy. Aha, a jak będzie to sprawdzane, pray tell? Ankietą satysfakcji klienta?

0 komentarze: