Małe kobietki zaczęłam
z ciekawości. Lubię klasykę anglosaską, nawet tę skierowaną do młodszych
czytelników. Niestety, okazało się, że o ile lektura imperialnej wiktoriańskiej
klasyki sprawia mi przyjemność, amerykańska budzi sprzeciw.
Bohaterki byłyby ciekawe, gdyby Autorka pozwoliła im się
rozwinąć. Jednak powieść nie pokazuje ich przygód, tylko dostosowywanie się do
wymogów społecznych. Kwestionowane zasad czy obyczajów, jeśli jest, trwa
chwilę. Każda z sióstr dostaje jedną cechę, która ma ją wyróżnić, ale to wszystko. A fabuła cały czas korzysta z tego samego schematu. Mamy wydarzenie, reakcję
dziewcząt, sąd pani March, a potem narrator wykłada nam morał. Następnie bohaterki
snują rozważania czy są dość dobre by pójść do Nieba.
W serii o Ani Shirley też
występowały te elementy, ale bohaterki były pełne energii i prawdopodobne, a
ich marzenia wykraczały poza strefę domową. Tylko najmłodsza z sióstr March ma
czelność mieć wielkie marzenia, starsze dziewczynki ograniczają się do dużego
domu i miłego męża. Wyjątkiem jest Jo, ale ona otwarcie ucieka w dzieciństwo i
fantazję. Poza tym siostry są na tyle do siebie podobne, że zlewają się w jedną
postać, co biorąc pod uwagę rozpiętość wieku lekko zgrzyta.
Jest w Małych
kobietkach wątek relacji amerykańsko-brytyjskich. Oczywiście, okazuje się,
że Brytyjczycy są snobistyczni, dumni i oszukują w krykieta. I damy patrzą z
góry na Amerykanki pracujące jako guwernantki, choć męska część była
zafascynowana ich urodą i czystością. Rozumiem dumę narodową, ale wszystko
zostało nakreślone dość grubą kreską.
Wychowana na siostrach Bronte ja, czułam pewien sprzeciw
kiedy Autorka w ramach wychowywania bohaterek zabiła kanarka Beth. I nie był to
głos za ludzkim traktowaniem zwierząt, jak w Agnes Grey, ale ilustracja tezy, że brak obowiązków prowadzi do
chaosu i nieszczęścia. Bohaterki dostały nowego kanarka, a pani March, ta
idealna matka i żona, nawet słowem się nie zająknęła o dbaniu o zwierzęta. Podobnie
było z uśmierceniem dziecka Himmelów. Mam wrażenie, że Louisa Alcott opisywała
stan zastany uważając go za idealny, a siostry Bronte pokazywały co należałoby
zmienić.
Ekranizacje wyrównywały wiek bohaterek, więc łatwiej zrozumieć zgodność poglądów i charakterów. |
Czytało się całkiem miło, chociaż powieść zestarzała się i
chyba potrzebuje wstępu historycznego. Inaczej czytelnika, zwłaszcza młodszego,
może zdziwić uboga rodzina Marchów, którą stać na służącą. Na pewno warto się zapoznać,
ale Małe kobietki nie oferują przeżyć
na miarę Ani z Zielonego Wzgórza czy Tajemniczego ogrodu.
0 komentarze:
Prześlij komentarz