Tak jak Dożywocie, pierwsze czterdzieści stron czytałam z
zainteresowaniem, ale bez nadmiernej ekscytacji. Około sześćdziesiątej szóstej
pierwszy raz mi piknęło. Około setnej powieść mnie kupiła i czytałam ją już
ciągiem do końca. Ta recenzja jest tak
naprawdę dla tych, którzy nie czytali Dożywocia, bo ci co czytali (i im się
podobało), już pewnie mają swoje egzemplarze.
![]() |
zdjęcie z empik.com. Polecam też zajrzenie na fan page Ałtorki, gdzie czytelnicy wrzucają zdjęcia książki. |
Autorka wzięła garść kliszy i postawiła je na głowie. To
jest książka o dziwnym domu i nawiedzonej staruszce. I zarazem zupełnie nie
jest. Humorystyczna opowieść o młodej kobiecie, która wyprowadza się do innego
miasta i stara wydorośleć. Zarazem mroczna historia o miłości i zdradzie, sięgającej
w przeszłość. Jest o stosunkach międzypokoleniowych, więzach rodzinnych i o
tym, jak gry komputerowe łączą ludzi.
Jeśli ktoś lubi ten rodzaj humoru (książka kojarzyła mi się
z Załatwiaczką i z Szamanką od umarlaków) powinien sięgnąć po Nomen Omen.
Historia opowiadana przez Martę Kisiel jest lekka, ale dopracowana i ciekawa, a
humor nie ma ukrywać braków. Elementy niesamowite wywołują ciarki na plecach,
ale to przyjemny dreszczyk. A poezja, cytaty łacińskie są wplecione w tekst z
wdziękiem jaki ostatni raz widziałam w
starych tomach Jeżycjady.
Wady? Okładka, chociaż klimatyczna, nie współgra z
ilustracjami w środku. Podoba mi się, ale całość zgrzyta. Poza tym, powieść
naraża nas na ostracyzm społeczny. Z jakiegoś powodu pasażerowie autobusów i
tramwajów reagują nerwowo, kiedy ktoś zaczyna śmiać się na głos.