piątek, 14 sierpnia 2015

Sarah J Maas Korona w mroku recenzja



Ta książka nie powinna mi się podobać. Dramaty uczuciowe bohaterów jak z powieści młodzieżowej, forshadowing subtelny jak cios cegłą w głowę, a główna linia fabularna przewidywalna do bólu. Ale jak to się dobrze czyta!
Pierwsza połowa książki jest raczej powolna, wypełniona romantycznymi rozterkami bohaterów, nie akcją. Przyznam, że o ile rozwój postaci i ich wzajemne relacje bardzo mi się podobały, to miałam już dość rozważań nad każdym gestem i słowem. Ale w połowie coś się zaczyna dziać, a im bliżej końca, tym bardziej akcja pędziła. Fabuła nie jest oryginalna (zaginione królewny, król opętany żądzą władzy, porządny kapitan straży), gdzieś już to wszystko czytałam, ale Autorka łączy znane schematy tak, że całość jest świeża i smaczna.
Caleana nadal jest cudowna, a w tym tomie zyskuje głębię i wreszcie! pokazuje zabójczą część swej osobowości. Mam wrażenie, że w pierwszym tomie nie zjadła dość ciasta czekoladowego. Podobało mi się, że Dorian i Chaol źle znoszą przeistoczenie Cal w królewską zabójczynię i jak obaj sobie radzą ze świadomością, że ich przyjaciółka/ukochana morduje ludzi. Dobrze, że nie zamieciono tego pod dywan. W ogóle, jeśli chodzi o rozwój i relacje między tą trójką, książka dostaje ode mnie solidną piątkę. Autorka nie stosuje skrótów fabularnych, ani nie zamiata spraw pod dywan, nikt nie reaguje według schematu „co prawda okazało się, że jesteś krwiożerczym smokiem wyżerającym ludziom wątroby, ale i tak cię kocham”. Nawet postacie drugoplanowe, w pierwszym tomie nakreślone grubymi kreskami, zyskały więcej głębi, a król wreszcie nie wygląda jak operetkowy zły. Tym bardziej boli zmarnowanie postaci Archera, który mógł ciekawy, a ostatecznie stał się chodzącym stereotypem. 
Najlepszy fanart Cel jaki znalazłam.
Sarah J. Maas ma lekkie pióro i wie, kiedy skończyć. Są w tej książce sceny, które mogłyby wywołać zgrzytanie zębami gdyby były choć trochę dłuższe. Jednak kończą się idealnie, kiedy jeszcze nie wywołują irytacji. Autorka poradziła sobie nawet z żałobą, wątkiem który zawsze jest ciężki do opisania tak, by czytelnik nie wycofał się ani nie znudził. Przede wszystkim nie boi się pozwolić bohaterom zmieniać się i dorastać, dzięki temu nawet trójkąt miłosny jest ciekawy i akceptowalny. Jedyne co mnie bawi, to opisywanie współczesnej nam restauracji (są kelnerzy, poczekalnia z barem, kryształowe żyrandole itp.), ale nazywanie jej twardo tawerną.  Ale świat przedstawiony nigdy nie był mocną stroną serii. Choćby ten dekadencki i rozpustny dwór królewski, który jest bardzo PG-13.
Powieść zawiera też wszystkie trzy moje znienawidzone tropy literackie, chociaż jeden został przedstawiony bardzo sensownie i rozumiem, czemu bohater nie podzielił się informacjami. Ale nagłego zidiocenia Caleany i pozostałych nie rozumiem. A już kiedy okazało się, że niby miła postać jest szalonym złoczyńcą (do kompletu z kropelkami śliny, czemu oni zawsze się ślinią mówiąc?), to mogłam tylko chichotać.  
Suknia dworska Caleany o kórej poniżej
 A że jestem straszną zołzą, czepnę się jeszcze grafiki na okładce. W serii przez cały czas powtarza nam się, że suknie Cal są skomplikowanymi konstrukcjami z plis, koronek itp.do tego stopnia, że gdy Chaol znajduje ją nieprzytomną w zakrwawionej sukni, musi dziewczynę rozebrać by sprawdzić, gdzie jest ranna. Jednak na okładkach prezentowane są proste stroje, które nie powinny sprawiać takich problemów. Frapuje mnie to.  


0 komentarze: