Są
książki, które opowiadają historie i takie, które łapią
czytelnika za kark, wciągają i zmuszają do przeżywania
historii. Dziwna sprawa Skaczącego Jacka jest
właśnie taką książką.
Zaczęło
się od smakowitej powieści wiktoriańskiej, potem doszedł
steampunk, a kiedy pojawił się gazeciarz Śmieszek, przepadłam. I
tak, po dwóch stronach, domyśliłam się, kim jest ten dzieciak,
ale nie zepsuło mi to przyjemności z lektury.
Co tu
mamy? Dobrze przemyślaną, spójną intrygę, pełnokrwistych
bohaterów, ciekawie skonstruowany świat i naprawdę dobre
wyjaśnienie steampunku. Przynajmniej ja po raz pierwszy spotkałam
się z tak dokładnym i oryginalnym uzasadnieniem helikopterów w XIX
wieku.
Intryga
na początku wydaje się nieco chaotyczna, ale potem zbiera się
elegancko w jedną całość. Uwielbiam, kiedy autor nie traktuje
czytelników jak idiotów, ale z drugiej strony nie stara się
napisać najbardziej zakręconej książki po tej stronie galaktyki.
Autor
korzysta z popularnych w czasach wiktoriańskich zabiegów
literackich, opowieści w opowieści, kiedy główny zły podkręcając
wąsa streszcza swoje dzieje i plany. Mogło wyjść kiczowato i
nudno, ale Szalony Markiz opowiada zajmująco.
Bohaterowie...
no cóż, są wszystkim znani, przynajmniej niektórzy (w krajach
anglosaskich zapewne wszyscy są znani, bo to nasi odpowiednicy
Prusa, Łukasiewicza itd.), jednak nie są ożywionymi pomnikami.
Moją sympatię zyskał zwłaszcza Swinburne ze swoimi obsesjami i
dziwactwami.
Brakowało
mi postaci kobiecych, które tutaj odgrywają tylko role drugoplanowe
i marginalne. Isabel wydawała się interesująca, ale zniknęła
nagle i już się nie pojawiła. To było trochę dziwne, biorąc pod
uwagę jej charakter. Florence Nightangle jest tylko tłem, niestety.
Polecam,
nawet jeśli nie przepadacie za steampunkiem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz