![]() |
Oryginalna okładka. Pozwolicie, że nie skomentuję. |
To pierwsza powieść Ilony, więc byłam przygotowana na nieco
niższy poziom. I rzeczywiście, jest troszkę słabiej. Świat przedstawiony, choć
bardzo ciekawy, jest zarazem za bardzo i niedostatecznie opisany. Czasami Kate
bardzo dokładnie tłumaczy nam jakiś drobiazg, np. dlaczego telefony działają,
ale brak wyjaśnień skąd się wzięła magia (albo jasnego powiedzenia, że nie wiadomo).
Trochę też kulały interakcje między postaciami, niektóre reakcje były dla mnie
niezrozumiałe. Jednak nie są to wielkie wady, odbierające przyjemność z lektury.
Intryga była ciekawa i poprowadzona tak, by czytelnik mógł
poznać jak najwięcej ze świata przedstawionego. A jest tego naprawdę dużo. W dodatku
powieść jest mocno osadzona w Atlancie, nawet jeśli zniszczonej i wypaczonej
przez magię. Podobał mi się Autorki sposób na wampiry i zmiennokształtnych. Udało
mi się, co prawda, zgadnąć kto jest głównym złym, ale nie było to oczywiste. A nawet
wtedy powieść trzymała w napięciu. No i na końcu był kościany smok!
Kate jest bardzo podobna do Dory Wilk z pierwszych tomów,
więc jeśli ona Was irytowała, jest szansa że Kate również. Mi nie grała na
nerwach, chociaż zdecydowanie nie jest moją ulubioną bohaterką stworzoną przez
Andrews. Ale dam jej jeszcze szansę, kto wie, może się dziewczyna nawet dorobi
przyjaciółki. Jej przekomarzanie z Currenem było bliżej do kłótni średniaków
niż dyskusji dorosłych. Inne postacie są raczej słabo zarysowane, chociaż
wszystkie są jakieś i dobrze się o nich czyta. Główny zły był dość groteskowy,
poza tym nie byłam w stanie zrozumieć dlaczego pewna ważna postać z nim
współpracowała. Nie miała w tym żadnego interesu, co więcej, czuć było na
kilometr że ma zamiar ją wykorzystać i porzucić. Być może jednak coś
przegapiłam.
![]() |
Kate w wersji hiszpańskiej |
![]() |
Nowa okładka amerykańskiego wydania. Podoba mi się, |
Tym co zabiło we mnie radość z lektury, było tłumaczenie i
redakcja. Kalki językowe (kelnerki
czekają na gości to dosłowne tłumaczenie idiomu „waiting on spomethin/someone”,
powinno więc być kelnerki obsługują gości),
niezręczności, błędy ortograficzne i gramatyczne (zwierząta), nieporadność
stylistyczna (szklana patelnia do lasagne. Otóż po polsku to jest naczynie do
zapiekania/lasagne, nie patelnia). I to nie w fanowskim dostępnym za darmo tłumaczeniu,
nie w wydawnictwie self-pub, ale w wydawałoby się, renomowanym wydawnictwie. Nie
wiem co się stało, ale było to bardzo złe. Wydane rok później Na krawędzi zostało przetłumaczone o
niebo lepiej, być może była to więc jednorazowa wpadka. Ale szkoda, że nikt nie
sprawdził przed wydaniem, czy tekst nadaje się do czytania.
Czy polecam? Tak, jeśli znudziło się Wam standardowe urban fantasy czy paranormal romance,o ile macie dostęp do oryginału. Chyba, że macie naprawdę dużo cierpliwości. Poszukam drugiego tomu, ale raczej w bibliotece.
8 komentarze:
Kiedy czytałam pewną powieść, w której brakowało mi opisów świata przedstawionego, okazało się, że padły one ofiarą "wycięć" tłumacza. Dotarłam wtedy do oryginalnej powieści, która była spójna i znajdowały się w niej wszystkie informacje dotyczące zasad rządzących światem przedstawionym, w polskim wydaniu wycięto mnóstwo tekstu, do tego niemal całkowicie usunięto wątek jednej z postaci. Może tutaj doszło do czegoś podobnego.
Co do dosłownego tłumaczenia idiomów - jest mnóstwo książek, w których występuje to samo zjawisko. Aż ma się ochotę zapytać "kogo przyjmują wydawnictwa, jeśli nieraz fanowskie tłumaczenie jest lepsze niż tłumaczenie "profesjonalisty"?".
Nie odczytałam nawet książki :D
A ja bym chciała drugi tom, ale tylko z biblioteki albo jako ebook. Nie chcę się znowu sparzyć.
Z tego co wiem, nie, tłumacz nie wyciął informacji, tylko zamordował tłumaczenie. Pierwszy raz spotykam się z informacją, że z powieści w trakcie tlumaczenia usuwa się tekst O.o.
Pierwszy raz spotkałam się z tym uroczym zjawiskiem, czytając stary angielski przekład "Upiora Opery" Gastona Leroux, która to powieść, najoględniej mówiąc, nie miała sensu: epizody się nie kleiły, brakowało informacji, akcja skakała z miejsca w miejsce i z wątku w wątek jak pijana. Po czym się okazało, po konfrontacji z rozmiarem francuskiego oryginału i po rozmowie z osobą, która ten oryginał czytała, że to tłumaczenie jest dość dramatycznie, i ewidentnie dość przypadkowo, skrocone w stosunku do oryginału...
I nie zaznaczono, że to wersja pocięta? Wiem, że sa skrócone wersje, w Stanach dość popularne nawet, ale zawsze są oznaczone.I pocięte w sensowny sposób,
Tłumacz to czasami również cenzor, w niektórych przekładacg ingeruje się nawet w treść tekstu.
Polecam lekturę artykułu na Lubimy czytać:
http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/publicystyka/5113/sztuka-przekladu
Miało być "nie doczytałam" :D
Podobno im dalej w las tym lepiej (zresztą sama to słyszałaś :D) Jednak skoro 1 tomu nie zdołałam przeczytać, to boję się, że dopiero przy tomie 5 zaczęłabym odczuwać przyjemność z czytania :P
Prześlij komentarz