Już kilka razy zabierałam się do
napisania tej recenzji i za każdym razem przestawałam. Jakoś nie
mogłam zmusić się do przelania myśli na papier.
Książka jest nowością, o planach
wydania w Polsce nie słyszałam, więc mam nadzieję, że wybaczycie
mi spoilery.
W steampunkowej wersji wiktoriańskiego Londynu, piękna
wampirzyca szuka autora Draculi by ustalić fakty...
Jeśli wierzyć legendarnej powieści Brama Stokera, Lucy Weston
to rozwiązła z postaci, polująca nocą na młodych chłopców. Ale
prawdziwa Lucy w niczym nie przypomina swojego fikcyjnego
odpowiednika i chce wiedzieć czemu autor skłamał. Z niechętną
pomocą Stokera szuka potwora, który ją przemienił- poprzez
zmysłowy półświatek gdzie ludzie rywalizują o względy wampirów,
do celi pod świątynią szaleństwa, aż do Kryształowego Pałacu
gdzie rządzi śmierć.
Prześladowana przez fragmentaryczne wspomnienia utraconego życia
i miłości, Lucy musi zmierzyć się z pragnieniem krwi i
powstrzymać nadchodzącą wojnę między wampirami i ludźmi. Oraz
dokonać wyboru, który jej i czytelnikom uświadomi co to znaczy być
człowiekiem.
opis z goodreads.com , tłumaczenie moje
Naprawdę byłam gotowa pokochać tę książkę. Miała w sobie
wszystko co lubię- wampiry, wiktoriański Londyn, tajemnicę.
Początek, kiedy Lucy powstaje z grobu i stara się zrozumieć kim
jest i co się stało, podobał mi się ogromnie. Jest mrocznie
strasznie i wiktoriańsko. Autorka używa języka stylizowanego na
epokę, który ja bardzo lubię (łatwiej mi przeczytać Draculę w
oryginale niż Dziennik Bridget Jones). A potem Lucy jedzie do
Londynu, spotyka Stokera (którego niemal morduje), udaje się do
miejsca spotkań innych krwiopijców i coś się psuje.
Opis z okładki zawiera w sobie tylko początek powieści i jest w
najlepszym razie zwodniczy. Stoker jest postacią co najwyżej
drugoplanową, Lucy tak naprawdę pomaga Marco di Orsini, członek
Zakonu Złocistego Brzasku, wraz zresztą rodziny i przyjaciół.
Śmierć rządząca w Kryształowym Pałacu wcale nie jest straszna.
A nazywanie szpitala psychiatrycznego świątynią szaleństwa, no
powiedzmy, że autor opisu dał się ponieść poetyckiej wyobraźni.
Chyba największą wadą książki
była jej mała draculowatość. Z bohaterów ostała się tylko
Lucy, nawet Dracula przepadł(o tym za chwilę). Klimat też jest
inny, bardziej fantastyczny niż z horroru, Londyn z Inkarnacji
przypominał mi nieco Londyn-Pod Gaimana. W cieniu rewolucji
przemysłowej kryją się pozostałości dawnej, bardziej
fantastycznej epoki, kiedy pod mostami mieszkały trolle. Czasami ta
ukryta część wpływa na współczesność, zazwyczaj ze strasznymi
rezultatami( wybuch w zakładach metalurgicznych to jedna z
najmocniejszych scen w książce).
Dracula, jak się okazuje, to imię
wymyślone przez Stokera dla... Mordreda, syna króla Artura. Otóż
Mordred stał się wampirem, by bronić Brytanii przed najeźdźcą,
a potem jako król angielskich wampirów przez wiele lat
współpracował ze śmiertelnymi monarchami by bronić Imperium.
Pomysł ciekawy i mój rozum bardzo go lubi, jednak serce nadal
tęskni do Karpat. Może dlatego powieść mnie nie uwiodła?
Wyżaliłam się, więc teraz mogę
już z czystym sumieniem chwalić książkę. Podoba mi się
historia, to jak Autorka wykorzystała prawdziwe wydarzenia i postaci
historyczne w powieści. Akcja toczy się w trakcie obchodów
Diamentowego Jubileuszu królowej Wiktorii, dużą rolę odgrywają w
niej członkowie Zakonu Złotego Brzasku. Wampiryczny są wampiryczne
i nieludzkie, chociaż niepozbawione zasad moralnych. Mordred, mimo
utraty europejskiego pochodzenia, nadal jest tajemniczy i nieco
przerażający.
No i Lucy... jak już wielokrotnie
pisałam, lubię bohaterki, które coś robią i zdradzają przy tym,
że są inteligentne. Lucy spełnia oba te wymagania, po początkowym
szoku, bierze się do wyjaśniania sprawy, a kiedy na horyzoncie
pojawia się książę na białym koniu... uznaje, że przyda jej się
pomoc, ale nie oddaje mu prowadzenia. Marco jest ciekawy sam z
siebie, nie tylko jako obiekt zainteresowania bohaterki.
Rozważania o człowieczeństwie,
sytuacji ludzkości i jej przyszłości, są w książce ważne.
Jeśli ktoś nie lubi wywodów filozoficznych, musi uzbroić się w
cierpliwość, zwłaszcza w drugiej połowie książki. Chociaż Lucy
i tak daleko do Louisa z Wywiadu z wampirem.
Elementy steampunkowe są zaznaczone bardzo delikatnie i dobrze wpasowane w historię. osoby nieprzepadające za tym gatunkiem mogą bez obaw Incarnation przeczytać, chyba że ktoś ma alergie na sam widok nazwiska Tesli.
Incarnation czyta się szybko, jeśli
lubi się XIX wieczną prozę, inaczej może sprawiać wrażenie
nieco przegadanej. Czy polecam? Polecam, ale nie nastawiajcie się na
powieść o Draculi. Jego tu nie ma.
1 komentarze:
Nie słyszałam o tej książce ani o jej autorce , ciekawe czy ukarze sie w Polsce ? Podoba mi sie okładka i fabuła - z chęcią bym przeczytała. Nie przeszkadza mi nieobecność Drakuli :)
Prześlij komentarz