wtorek, 16 sierpnia 2011

Ja, Tibuta, czarownica z Salem



Miałam zamiar opisać kolejną książkę z cyklu recycling, ale nie mogę. Powieść Conde Maryse złapała mnie, przydusiła i nie oderwie się, dopóki o niej nie napiszę. Uwielbiam to uczucie niemożności oderwania się od lektury, znane  „jeszcze jeden rozdział” wypowiadane o pierwszej w nocy.
Ta książka właśnie taka jest- wciągająca, chwytająca za gardło i wbijająca w fotel. I bardzo bardzo smutna. Tibuta pragnie mieć normalne życie, mieć kochającego męża i dzieci. Niestety, urodziła się jako niewolnica, dodatkowo napiętnowana jako córka kobiety, która rzuciła się na swego pana z nożem. Potem zyskuje wolność, ale poświęca ją dla miłości, a potem trafia do Salem. Z czarodziejskiego Barbadosu trafia do niegościnnego miasteczka, gdzie każdy nienawidzi każdego.

Podziwiam siłę ducha Tibuty, która mimo strasznych doświadczeń nie traci wiary w swoje przekonania. Właściwie, wszyscy którym ofiarowuje swoją miłość zdradzają ją lub odpychają.  Świat w którym żyje, jest zły, zimny i okrutny, Tibuta zdaje sobie z tego sprawę, ale nie potrafi się dostosować. A przy tym to nie jej świat- nie jest chrześcijanką, nie wierzy w Boga, nie rozumie narzucanej przez purytan moralności. 
O procesach w Salem słyszeli chyba wszyscy. W tej książce są one ważne, ale nie najważniejsze- Tibuta nie należy do kultury białego człowieka, dla jej tożsamości kluczowa jest wolność i jej brak, oraz miłość. To one determinują całe jej życie, oraz śmierć. 
Naprawdę polecam tę książkę. Nie jest to lektura pokrzepiająca, ani łatwa, ale naprawdę interesująca i mądra.