Uwielbiam nowe książki, ich zapach, ten charakterystyczny trzask przy otwieraniu, nieznane historie. Księgarnia to jedyny sklep, gdzie mogę spędzić godzinę i z którego wychodzę zawsze usatysfakcjonowana. Są jednak tacy autorzy i takie książki do których wracam regularnie. Jednym z nich jest Terry Pratchett.
„Złodziej Czasu” to jedna z nowszych powieści, a więc tych poważniejszych. Może ma na to wpływ stan zdrowia Autora, ale ostatnie jego książki wydają mi się mroczniejsze, bardziej gorzkie. Oczywiście, to nadal jest Świat Dysku, nadal zabawa konwencją, nadal lektura wywołuje uśmiech na twarzy- ale z drugiej strony brak tu beztroski Blasku Fantastycznego.
Uwielbiam sposób w jaki Pratchett przekręca znane wszystkim schematy fabularne, tak że znowu są świeże i zaskakują. Tu mamy wszystko- szalonego naukowca, czarownice, mnichów z tajemniczego klasztoru w górach, piątego jeźdźcę Apokalipsy, koniec świata… a to nie wszystkie atrakcje.
Główną bohaterką, po raz drugi w cyklu, jest Susan Sto Helit- wnuczka Śmierci, guwernantka idealna i najprawdopodobniej najbardziej trzeźwo myśląca osoba na Dysku. Lubię Susan, najbardziej ze wszystkich bohaterek Pratchetta(fani babcie Weatherwax, proszę mnie nie linczować), a dzięki tej książce poznałam też jej teorię nugatową.
No i to tłumaczenie. Chylę czoła, zdejmuję czapkę i w ogóle! Jest świetne.
Podsumowując, polecam, wszystkim spragnionym dobrej a jednoczesnie zabawnej lektury.
A Wy? Macie swoje ulubione książki, do których wracacie? Czy wolicie cały czas odkrywać nowe?