środa, 25 lutego 2015

W szarych mieszkaniach szarzy mieszczanie...


Miałam nadzieję, że książka będzie… bardziej nowoczesna, świeższa, a Autorka pisząc o współczesnych trzydziestolatkach wyjdzie poza schemat: szara brzydka Warszawa, biedni ludzie, którym nic się nigdy nie uda. Tym bardziej, że okładka obiecywała mi humor, brak ocen i nowoczesność. 
Zdjęcie z lubimyczytac. Zdjęcia Warszawy z google i żadne nie jest moją własnością.
 Niestety, powieść mnie zawiodła. Nie było ani precyzyjnych planów, ani realizacji marzeń, ani humoru (chyba, że policzymy jedno nawiązanie do Dnia świra). Znowu taplamy się w szarości i bylejakości, które polskie współczesne powieści opisują z lubością. Część może wynikać z nieporadności stylu (o tym niżej), ale na pewno nie wszystko. Jestem zmęczona bohaterami, którzy miotają się chaotycznie, a przy tym nie umieją zauważyć, że druga strona też jest człowiekiem.
DALEJ TEKST ZAWIERA SPOILERY
I może zacznę od bohaterów, żeby mieć ich z głowy. Nie wiem, kiedy ostatnio spotkałam w książce tyle niesympatycznych i nudnych postaci. Już balzakowscy mieszczanie mieli w sobie więcej życia i byli sympatyczniejsi niż bohaterowie Zachłannych. Może gdybym lepiej ich znała, ale Autorka nie zadaje sobie trudu, by czytelnik ich poznał. Och, jesteśmy zarzucani monologami na temat świata, ludzi, przyszłości (zły, durni, niepewna), ale nie wiemy, co lubią jeść, słuchać, czy mają jakieś hobby? Główną cechą bohaterek jest umiejętność aranżacji wnętrz, albo jej brak. No i w powieści o „słoikach” nie ma ani jednej(!) Interakcji z rdzennymi mieszkańcami, bohaterów zaś bardziej zaprzątają problemy damsko-męskie, niż kwestia emigracji. 

Fabularnie… to jest bardzo nijaka historia, rodem z polskich seriali. Zgodnie z polskim zwyczajem literackim, na końcu mamy wielkie bum, metafizyczne pytania i zmianę układu na szachownicy. Prawie rozbawił mnie fakt, że nikt nie wpadł na pomysł, że druga strona jest istotą myślącą i czującą i należałoby z nią porozmawiać. Podejrzewam, że wtedy akcja skończyłaby się po pierwszych stu stronach.
Zgrzytała mi czasoprzestrzeń. Bohaterowie niby mają po trzydzieści lat, ale ich plany i dylematy odpowiadają bardziej osobom młodszym, zaraz po studiach. Jeśli oboje pracują (i to nie na zlecenie, skoro oboje wzięli tydzień urlopu), ona może wydać tysiąc złotych na zakupy, czemu gnieżdżą się w pokoju w mieszkaniu studenckim? W wyliczeniach opierałam się na informacjach z książki, że studia skończyli w pierwszym terminie.  Poza tym, Warszawa w tej powieści nie istnieje, akcja mogłaby dziać się wszędzie, wystarczy zmienić nazwy dzielnic. Ziarno prawdy Miłoszewskiego było doskonałe pod tym względem, podobnie wczesne tomy Jeżycjady Musierowicz.


Powieść nie ocenia. Wcale. Ani trochę. Dlatego jedna z bohaterek, która zaczyna eksperymentować ze swoją seksualnością, zachodzi w nieplanowaną ciążę, a potem umiera na turboAIDS (choroba zabija ją w ciągu max. kilkunastu miesięcy). Dlatego druga, bardzo nastawiona na realizację marzeń i planów, kończy z niczym, mimo że przez chwilę wydaje się, że akurat ona osiągnie sukces. Na dodatek wraca do mężczyzny, który nią manipulował (i przyznał się czytelnikowi!), poważnie rozważał przejęcie mieszkania po zmarłym emerycie, pobił ją i prawdopodobnie jest śmiertelnie chory. 

Drażnił mnie sposób, w jaki Zachłanni są napisani. O ile pierwsza część powieści jest dość spójna, to już w historii Ewy są dziury. Bohaterka szuka miłości, ale narracja przeskakuje od „może znalazła Tego Jedynego” do „koniec związku”, bez opisu tego, co pośrodku, a wynika że dużo. Ewa umiera na AIDS, ale problem ewentualnego zarażenia jej partnerów czy dziecka w ogóle się nie pojawia. Z drugiej strony dostajemy rozbudowaną na całą stronę metaforę podziemi pod Rotundą jako krwioobiegu, albo dokładny opis mycia zębów.  Autorka sypie mądrościami a la Coelho, a ja bardzo nie lubię nachalnego moralizowania, nawet jeśli z niektórymi jej obserwacjami się zgadzam. Stylistycznie jest bardzo przeciętnie, ale podejrzewam świadomą stylizację, więc dam spokój. Napisze tylko, że dialogi są równie naturalne jak w polskiej telenoweli, przypominają opracowane wykłady.Często toczą się przez stronę czy dwie bez żadnych didaskaliów.
Ale książka została porządnie zredagowana i poza jedną literówką nie natknęłam się na inne błędy. Można? Można. 


Zachłanni nie żyją. Książka nie porywa ani miałką historią, ani nudnymi bohaterami, ani narracją. Brakuje klimatu, różnorodności. Jest płasko, nudno i szaro. Miała być powieść o współczesnych trzydziestolatkach, jest... nie wiem, romans? Opowieść o ludziach nie mających pomysłu na siebie? Próba pokazania człowieka doprowadzonego do ostateczności? Oczywiście, istnieje możliwość, że ja czegoś nie zrozumiałam, prawdę mówiąc, uczucie niezrozumienia towarzyszyło mi przez trzecią część.

2 komentarze:

Annathea pisze...

O rety, strach emigrować do tej Warszawy, oceniając możliwy rozwój sytuacji po fabule :-).

Annathea pisze...

Zdecydowanie należy trzymać się z daleka ;). Jeszcze znajdzie się w mieście ładne kawałki, albo, o zgrozo, okaże się że wcale nie jest tak beznadziejne.