Powieść Katarzyny Bondy była jedną z najbardziej
oczekiwanych premier tego roku, a Autorkę na okładce obwołano „królową
polskiego kryminału”. Podkreślano nowatorstwo, misterną intrygę, ilość badań i
pracy włożoną przez autorkę, odwołania do prawdziwych wydarzeń. Miała być
literacka uczta, miałam siedzieć na brzegu krzesła, miałam nie móc się odkleić
od książki.
Niestety, ale nie.
grafika z empik.com |
Intryga jest tak piętrowa, że chyba bardziej się nie dało, przez co żaden z wątków nie został rozwinięty w pełni (przypominam, że powieść ma ponad sześćset sześćdziesiąt stron). Wiem, że to pierwszy tom serii i Autorka musiała nakreślić świat, ale Pochłaniacz to nie saga fantasy, nic tu nie trzeba budować od początku! Dochodzi do tego ogromna ilość bohaterów, którzy często pojawiają się na jeden rozdział. Do tej pory tylko George R.R. Martin był w stanie tak pisać, ale z perspektywy osób epizodycznych pisane są tylko prologi i epilogi.
Kryminał powinien z jednej strony sprawić, że czytelnik
czuje sympatię lub podziw dla głównego bohatera, z drugiej umożliwić mu
samodzielne odkrycie sprawcy. W powieści Katarzyny Bondy nikt ze śledczych nie
wzbudził mojej sympatii. Sasza byłaby ciekawą bohaterką, ale jest przede
wszystkim swoim Problemem, nie pełnokrwistą postacią. Bardzo doceniam, że
główna bohaterka jest niepijącą alkoholiczką- pomysł oryginalny i potrzebny,
ale chciałabym żeby poza tym była kimś jeszcze. W liczącej ponad sześćset stron
powieści można było wygospodarować trochę miejsca na rozwój postaci. Najciekawszą
i najbardziej niejednoznaczną postacią okazał się Buli. A jeśli chodzi o
szacunek- ciężko o niego, jeśli dopiero na pięćsetnej stronie śledczy odgadli
rozwiązanie zagadki, które ja znalazłam około dwusetnej.
Właściwa zagadka okazała się dość banalna i prosta, gdyby nie
rozbuchany środek, w którym śledczy zajmowali się właściwie inną sprawą, książka
mogłaby być o połowę krótsza. Odgadłam kto jest zabójcą bardzo szybko, potem
tylko czytałam by zyskać potwierdzenie. Nie jestem genialnym detektywem, ale
przeczytałam tyle kryminałów, że dostrzegam schematy.
I jeśli w jednym rozdziale napisane jest jasno, że
aresztowany został kamerdyner, to nie można kolejnego retrospekcyjnego opierać
na suspensie, kogo właściwie aresztowano. Czytelnik to wie, przeczytał jakieś
dziesięć stron wcześniej. Takie sztuczne generowanie tajemnicy w powieści ma
miejsce często.
Atmosfera jak ze skandynawskiego kryminału, więc jest
ponuro, mrocznie i źle. Bohaterowie są pokiereszowani przez życie, z nałogami,
niedojadający, niezrozumiani przez drugie połowy. Każdy ma coś za uszami i
mnóstwo problemów. Łapówkarstwo, kryminalna przeszłość, uzależnienie,
wykorzystywanie. Ale to rozbuchane tło obyczajowe jest jednak zbyt ogólne,
ślizgamy się po powierzchni. Może gdyby Autorka skupiła się na jednym
problemie, czytałoby się to lepiej? Odwołanie do największych afer 2013 roku
można uznać za zaletę, albo wadę tekstu. Mnie trochę irytowało, ale wiem że dla
wielu czytelników było zaletą. Złapałam się nawet na zastanawianiu, czy będzie
matka Madzi (tak, była wspomniana). Nie rozumiem też pierwiastka
paranormalnego. Czemu on służył poza powiązaniem osoby X z osobą Y (które
dałoby się bez problemu stworzyć bez egzorcyzmów)?
Podsumowując, Pochłaniacz
to strasznie przegadany, dość przeciętny kryminał. Stara się, ale daleko mu
do atmosfery skandynawskich powieści. Żaden
z bohaterów nie przyciąga uwagi, czytelnik często gubi się w ilości opisów. Na pewno zerknę na drugi tom serii, postaram się zdobyć pierwszą powieść Autorki, ale bez specjalnego pospiechu.
1 komentarze:
Zgadzam się w 100% z początkową tezą - co jak co, ale kryminał nigdy nie powinien nudzić. Niestety w przypadku tej książki Bondy faktycznie było za dużo informacji i choć autorkę należy pochwalić za ciężką pracę, dla czytelnika efekt był słaby w odbiorze. Historia rozwleczona, pozbawiona napięcia, bohaterka wtórna. Mnie akurat podobało się osadzenie w rzeczywistości roku 2013 - rzadko spotykam się z takim zabiegiem. Jednak ogólnie całość wypadła in minus.
Prześlij komentarz