Wołanie kukułki to kryminał w angielskim stylu. Nie jest tak dołujący i okropny jak skandynawskie, chociaż nie jest to lekka i przyjemna książka. Wszyscy mają jakieś bolesne tajemnice, wszyscy kłamią. Jednak sposób poprowadzenia intrygi, jej rozwiązanie i zakończenie kojarzyły mi się z Agathą Christie. Zresztą, tak właśnie odkryłam kto jest mordercą :).
Początek jest świetny, intrygujący i
daje nadzieję na szybki rozwój akcji. Jednak mniej więcej w jednej
trzeciej emocje opadają, lektura nuży. Jednak mniej więcej w
połowie wszystko znowu przyspiesza, staje się emocjonujące. Moim
zdaniem, warto zacisnąć zęby i przeczekać. Nie polecam
kartkowania, bo wszędzie są rozsiane ważne informacje.
Najciekawszą i najbardziej pokręconą
postacią, poza mordercą, jest oczywiście główny bohater.
Cormoran Strike ma w sobie coś z Chandlera i coś z Mankella. Jest
surowy i konkretny, nie uwodzi czytelnika dowcipem, nie rzuca
błyskotliwych powiedzonek. Czy go polubiłam? Nie, ale Strike nie
jest postacią do lubienia, to rola Robin. Natomiast bardzo
kibicowałam detektywowi w jego pracy.
To nie jest Harry Potter, książka
skierowana jest do innego odbiorcy i to widać. Styl powieści jest
gęsty, czasami za bardzo, język pełen przekleństw. Podobało mi
się zróżnicowanie językowe, po stylu wypowiedzi można poznać do
jakiej klasy społecznej należy mówiący. Tłumacz odwalił kawał
dobrej roboty, proszę państwa, powieść czyta się przyjemnie.
Nie jest to książka doskonała, ale,
moim zdaniem, udana jako debiut, dobrze skonstruowana. Nie dziwię
się, że Autorka wolała ukryć się pod pseudonimem, jej nazwisko
na okładce automatycznie zawyża oczekiwania czytelnika. Mam
nadzieję, że na kolejną odsłonę przygód Cormorana nie trzeba
będzie zbyt długo czekać.
Czytaliście? Jak Wasze wrażenia?
0 komentarze:
Prześlij komentarz