Mamy dwa koty, oba „z odzysku”. Tytusa wzięliśmy z domu
tymczasowego, Horacego Mąż przywiózł z lasu. Oba były niespodzianką i choć są
dni, kiedy uważam ich za parę drani, to nie oddałabym żadnego. Dlatego książki
o tematyce kociej, zwłaszcza dotyczące domów tymczasowych i kotów
wolnożyjących, bardzo mnie ciekawią.
Biuro kotów znalezionych to zapis perypetii Autorki i jej futer w luźnej, podobnej do blogowych wpisów, formie, dodatkowo ozdobionych zdjęciami. Ma to swoje plusy i minusy, książkę czyta się szybko i łatwo, jest wręcz idealna do podróży, ale pozostawia uczucie niedosytu. Brakowało mi zwartej fabuły, anegdoty i przemyślenia bohaterki są bardzo ciekawe dla kociarzy, laik może jednak stracić zainteresowanie. Szkoda, że niektóre tematy, jak sprawa schronisk, zostały tylko zasygnalizowane, nie omówione dokładniej.
Przyznaję, trochę bałam się, że książka będzie ociekać
sentymentalizmem, rodem z ogłoszeń na kocim forum. Za każdym razem kiedy widzę
kotka szukającego domku zgrzytam zębami. Nie każę nikomu nazywać czteromiesięcznego
kociaka kotem, ale zwierzak szuka domu, kogoś kto się nim zaopiekuję, nie
zabawki.
Na szczęście, autorka podchodzi do sprawy trzeźwo, nie
nadużywa zdrobnień ani nie dramatyzuje. Ten spokój dodaje opowieści mocy i czyni
łatwiejszą w odbiorze dla laików, oraz osób które nie lubią szantażu
emocjonalnego. A przecież chodzi o to by zainteresować tematem, wyjaśnić pewne
rzeczy. Nie każdy ma czas i chęci przeszukiwać Internet w poszukiwaniu
informacji.
To na pewno dobra,
choć nie bardzo dobra lektura, jednak przy tak ważnym temacie wybaczam pewne
braki warsztatowe. Polecam też wszystkim, którzy chcą adoptować kota. Nie znajdziecie
tu rad, jak zaopiekować się zwierzakiem, ale książka pozwala zrozumieć dlaczego
czasami adoptujących traktuje się nieufnie.
Pozdrowienia od Tytusa |
0 komentarze:
Prześlij komentarz