piątek, 10 stycznia 2014

Biuro kotów znalezionych


Mamy dwa koty, oba „z odzysku”. Tytusa wzięliśmy z domu tymczasowego, Horacego Mąż przywiózł z lasu. Oba były niespodzianką i choć są dni, kiedy uważam ich za parę drani, to nie oddałabym żadnego. Dlatego książki o tematyce kociej, zwłaszcza dotyczące domów tymczasowych i kotów wolnożyjących, bardzo mnie ciekawią.

Biuro kotów znalezionych to zapis perypetii Autorki i jej futer w luźnej, podobnej do blogowych wpisów,  formie, dodatkowo ozdobionych zdjęciami. Ma to swoje plusy i minusy, książkę czyta się szybko i łatwo, jest wręcz idealna do podróży, ale pozostawia uczucie niedosytu. Brakowało mi zwartej fabuły, anegdoty i przemyślenia bohaterki są bardzo ciekawe dla kociarzy, laik może jednak stracić zainteresowanie. Szkoda, że niektóre tematy, jak sprawa schronisk, zostały tylko zasygnalizowane, nie omówione dokładniej.
Przyznaję, trochę bałam się, że książka będzie ociekać sentymentalizmem, rodem z ogłoszeń na kocim forum. Za każdym razem kiedy widzę kotka szukającego domku zgrzytam zębami. Nie każę nikomu nazywać czteromiesięcznego kociaka kotem, ale zwierzak szuka domu, kogoś kto się nim zaopiekuję, nie zabawki.
Na szczęście, autorka podchodzi do sprawy trzeźwo, nie nadużywa zdrobnień ani nie dramatyzuje. Ten spokój dodaje opowieści mocy i czyni łatwiejszą w odbiorze dla laików, oraz osób które nie lubią szantażu emocjonalnego. A przecież chodzi o to by zainteresować tematem, wyjaśnić pewne rzeczy. Nie każdy ma czas i chęci przeszukiwać Internet w poszukiwaniu informacji.
 To na pewno dobra, choć nie bardzo dobra lektura, jednak przy tak ważnym temacie wybaczam pewne braki warsztatowe. Polecam też wszystkim, którzy chcą adoptować kota. Nie znajdziecie tu rad, jak zaopiekować się zwierzakiem, ale książka pozwala zrozumieć dlaczego czasami adoptujących traktuje się nieufnie.

Pozdrowienia od Tytusa

0 komentarze: