piątek, 22 sierpnia 2014

Leigh Bardugo Grisha Trylogy

Tak wiem, trochę mnie tu nie było. Powiedzmy, że miałam wyjątkowo ciężki sierpień. To nie znaczy, że nie czytałam, czytałam mnóstwo, tylko nie miałam ochoty ani energii by podzielić się wrażeniami ze światem.
Recenzja zawiera spoilery drugiego i trzeciego tomu Trylogii Grisha. Jeśli chcesz je ominąć, a jednak ciekawi Cię moja opinia, przejdź od razu do ostatniego akapitu.

Oryginalne okładki są piękne i doskonale wpisują się w klimat


 Zaczęło się jak typowa seria młodzieżowa, może w nieco bardziej orientalnej scenerii. Potem okazało się, że Leigh Bardugo ma bardzo ciekawy pomysł i potrafi go wykonać. W rezultacie otrzymaliśmy coś więcej niż kolejny romans w fantastycznej scenerii. Mamy tu podróż w poszukiwaniu trzech skarbów, w trakcie której bohaterka dojrzewa i staje się inicjatorem działań, nie tylko uczestnikiem. W pierwszym tomie wydarzenia rozgrywają się wokół Aliny, ale ona właściwie ich nie kreuje, może tylko reagować (taka klasyczna bohaterka młodzieżówki). W drugim, bohaterka uczy się podejmowania decyzji i ponoszenia konsekwencji, a w trzecim staje się osobą, którą musi być by ocalić kraj. Bardzo podoba mi się ewolucja.

Każda też pokazuje, co nas czeka w danym tomie
Świat stworzony przez Leigh Bardugo opiera się na rosyjskim folklorze i jest zaskakująco bogaty, a dla czytelników z Europy Centralnej sympatycznie znajomy. Postaci odwołują się do historii o domku na kurzej nóżce, do liska-chytruska (w angielskiej wersji został too clever fox). Osoby znające historię rozpoznają niektórych bohaterów. Trochę brakowało mi możliwości poznania świata poza granicami państwa, ale liczę na kolejną serię, dziejącą się w tym samym świecie. Zdarzają się irytujące bardziej obeznane z kulturą/językiem Rosji błędy (brak odmiany nazwisk przez rodzaje np.), ale są to pomyłki, które może naprawić tłumacz. Jeśli będziecie mieli okazję, przeczytajcie opowiadania, dziejące się w świecie Griszy.
Trylogia Griszy nie jest historią miłości Aliny do nikogo, ale, jak Igrzyska Śmierci, o dorastaniu do zaakceptowania swojego przeznaczenia, oraz o cenię, jaką trzeba zapłacić za heroizm. Przyznam, że brak schematu „problemy z nowym obiektem uczuć” był odświeżający. Zamiast zastanawiać się, czy to ten jedyny, bohaterka rozważa, jak wielkich poświęceń może oczekiwać od Mala i od siebie.
W ogóle wszystkie związki uczuciowe w powieści są wiarygodne, rozwijają się powoli i nigdy nie są oparte tylko na fizycznej atrkcyjności partnerów. Trafiła się nawet homoseksualna para, której nikt się nie czepia.Cieszę się, że Autorka nie wpadła w pułapkę "skoro świat jest stylizowany na historyczną Rosję to oczywiście, że kobiety i homoseksualiści są dyskryminowani". 

Moja ulubiona okładka w serii. Pióra Żar-ptaka są złote.
 Nie zapałałam do Aliny sympatią, podobnie jak do Katniss Everdeen. Z żadną nie chciałabym pójść na kawę, ale obu kibicowałam. Podobnie Mal, szanuję i podziwiam jego decyzje i charakter, ale nie polubiłam go ani przez chwilę. Czasami szacunek dla postaci daje większą frajdę z lektury niż sympatia. Postacie drugoplanowe są ciekawe i sympatyczne, ale większość rozwija skrzydła dopiero w drugim i trzecim tomie. Wynika to z konstrukcji opowieści, ale chwilami odczuwałam pustkę. Z drugiej strony, Autorka nie zapomina o bohaterach z pierwszego tomu i równolegle do historii Aliny, poznajemy dramat Gienii (którą wykorzystano a potem zniszczono, a której nie tylko udało się przeżyć, ale i wygrać. Tak, Gienia to moja ulubiona postać.), czy historie pozostałych Griszy. Nie wszyscy bohaterowie dotrwają do końca, nie wszyscy wyjdą zwycięsko z postawionych przed nimi prób. Dodaje to powieści realizmu, ładunku emocjonalnego i sprawia, że chwilami przt lekturze zapomina się o całym świecie (kiedy bohaterowie zostali uwięzieni w osuwisku siedziałam na ławce na przystanku i czytałam, póki sytuacja się nie wyjaśniła).

Nie rozumiem szału Darklingowego i całego morza pretensji wylewanych w Internet. Nie to, żebym bardzo lubiła Mala, irytował mnie lekko, ale Darkling w ogóle nie przypadł mi do gustu, w pierwszym tomie był standardowym antagonistą z tragiczną przeszłością. W kolejnych stawał się coraz bardziej złowieszczy i pokręcony i coraz bardziej tragiczny. Nie jestem w stanie polubić bohatera, który najpierw wykorzystuje a potem okalecza kobiety i dziewczęta, jak przystojny by nie był. Natomiast podobał mi się sposób poprowadzenia relacji Alina-Darkling. Pod wieloma względami było to klasyczne kuszenie bohatera przez Ciemną Stronę Mocy, ale jedno z ciekawiej zrobionych.

Dla odmiany okładka polskiego wydania jest standardowa i trąci mi filmami Disneya.
 Natomiast szał otaczający carewicza rozumiem doskonale. Sturmhond uratował dla mnie cierpiący strasznie na syndrom drugiej książki Siege&Storm i jego losami przejmowałam się najbardziej w Ruin&Rising. Nikolai jest barwną i złożoną postacią, jest jednocześnie kalkulującym politykiem, sprawiedliwym sędzią i szalonym piratem. A poza tym ma latający statek.I o ile rozumiem, że Alina chciała być z Malem, to nie miałabym nic przeciwko jej małżeństwu z carewiczem.   

Mimo irytującej bohaterki, trylogia okazała się zaskakująco przyjemną i ciekawą lekturą. W każdym tomie spotkałam ciekawych bohaterów drugoplanowych, którzy pozwalali mi cieszyć się lekturą. Seria, która w pierwszym tomie przypominała wiele innych, w ostatnim przypomina Igrzyska Śmierci.

0 komentarze: