Przy obecnym zalewie nowości, wracanie do już raz
przeczytanych książek wydaje się nawet nie luksusem, co ekstrawagancją.
Zwłaszcza jeśli jest się blogerem albo blogerką książkową (chociaż, ja słusznie
zauważa Moreni, my czytamy tylko nowości). Czytelnicy szukają informacji o
książkach, które dopiero weszły do sprzedaży albo zabawnych i lekkich tagów,
nie analiz powieści, których autorzy od dawna nie żyją (Jane Austen to
wyjątek). No i stosik do przeczytania patrzy z wyrzutem.
Takie powroty to niebezpieczna sprawa. Książka, która nas zachwyciła może przy powtórnym czytaniu pokazać swoje mniej doskonałe oblicze. Autor, którego charyzma i mądrość uwodziły nagle okazuje się napuszonym egocentrykiem, a jego mądrości komunałami. Zamiast przyjemnej wycieczki w przeszłość albo przywołania tamtego zachwytu, możemy się boleśnie rozczarować. Po co to komu?
A jednak są pewne książki, do których warto wracać. Ja szczególnie
lubię czytać kilka razy kryminały. Za pierwszym razem nie ma dość czasu by
śledzić uważnie wszystkie wątki, wyłapywać ślady. Przy kolejnej lekturze można
już sprawdzić, czy autor/autorka rzeczywiście pozwalają czytelnikowi wydedukować
winnego, czy też wyciągają go jak z królika z kapelusza.
Lubię też wracać do książek, które czytałam wielokrotnie we
wczesnej młodości. Jane Austen, siostry Bronte, Oscar Wilde. Wiem, że to trochę
oszustwo bo to klasyki, a więc na pewno się obronią, ale co poradzę, że w
liceum byłam literackim snobem? Dla równowagi dodam, że do Joanny Chmielewskiej
też często wracam.
Wracacie do książek, czy może żal Wam czasu i czytacie tylko raz?
0 komentarze:
Prześlij komentarz