niedziela, 15 lutego 2015

Postacie, które nic mi nie robią

Wczoraj były Walentynki i moja tablica wręcz wybuchła wpisami z 50 twarzy Greya. Recenzje filmu, książek, pytania kto to właściwie czyta i po co, zdjęcia, analizy brody Jamiego Dornana.... i przez to wszystko zaczęłam myśleć o postaciach literackich, które w zamyśle autorów miały być pociągające, a nic mi nie robią. Zastanawiałam się, czy pisać o postaciach czy o aktorach, ale postanowiłam aktorów zostawić sobie na inny wpis.
To nie jest lista postaci, których nie lubię, ba, kilku z obecnych na niej panów darzę szczerą sympatią i kibicowałam im przez całą lekturę. Tylko, że ani starania Autora/Autorki, ani odzew fanów nie pozwalają mi w tych postaciach dostrzec nic pociągającego. 
A zatem, oto lista bohaterów literackich, które nic mi nie robią (a powinni):
Jamie Dornan chciał zagrać mrocznego i seksownego. A potem kazali mu zgolić brodę.
Edward Cullen z serii Zmierzch. Współczesna wersja Księcia z bajki albo Draculi, do wyboru. Podobno jest tajemniczy i mroczny. Podobno cierpi z powodu bycia wampirem i nieustannej żądzy krwi. Uwielbiam mroczne, cierpiące i zmagające się z klątwą postacie. Edward nie robi mi nic, ewentualnie wywołuje pobłażliwy uśmiech i zgrzytanie zębami.

Tak się powinno robić mrocznego, bogatego i z tajemnicą
Christian Grey i Jace Wayland (także Jace tysiąca nazwisk) z serii 50 twarzy Greya i Dary Anioła. Duchowe dzieci Edwarda (chociaż Jace podobno, jeśli wierzyć Internetowi, był oparty na Draco Malfoyu). Christian ma właściwie te same problemy, co ojciec, przypomina wydmuszkę po Mrocznym i Seksownym Bohaterze. Jace jest nastolatkiem, więc mogę po prostu być na jego urok za stara.

A tak uroczego drania
Aragorn. Przeczytałam Władcę Pierścieni pod wpływem koleżanki, która była wielką fanką Aragorna. Mimo takiego wsparcia, Obieżyświat nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, bardziej od jego jakże epickiej historii interesował mnie wątek Boromira. Być może pomogłoby, gdyby Tolkien uznał jego romans z Arweną za ważniejszy od zagadnień lingwistycznych. A potem obejrzałam ekranizację, gdzie był Sean Bean i Hugo Weaving, a Viggo wystylizowano na fantasy menela, więc nawet wizualizacj nie mogła pomóc.

Tak natomiast tego złego 
Miron i Joshua z serii o Dorze Wilk. Para sympatycznych chłopaków, mających oddane fanki. Lubię ich, ale od pierwszego tomu widzę sobie jako dwa słodkie pluszaki i żadna ilość doskonałych fanartów nie jest stanie tego zmienić. 

Darkling z serii Grisza Leigh Bardugo. Ciekawi zbudowana postać, główny zły serii, ma tabun zachwyconych fanek, jeśli wierzyć mediom społecznościowym. Ja go lubię, ale zupełnie nie łapię się na jego mroczny, dekadencki czar. Za bardzo przypomina mi klasycznego złego czarnoksiężnika ze szklanej góry.
Moje wyobrażenie Mirona i Joshui. Nie mogę się pozbyć obrazka z głowy. 


W następnym odcinku będzie o postaciach, które wywołują u mnie ciepłe uczucia, nawet jeśli nie powinny. A że dzisiaj mam egzamin, to pewnie jutro pojawią się kolejne przemyślenia dziwnej treści.  

11 komentarze:

Annathea pisze...

Jamie zgolił brodę, zapuścił włosy i zdecydowanie stracił na atrakcyjności. Z wymienionych postaci mogę się odnieść jedynie do Aragorna i Boromira i ten pierwszy mi też nic nie robi.

Annathea pisze...

Mi Christian nic nie robi ani w wersji książkowej, ani dowolnej fanowskiej/filmowej.
Tak z ciekawości, a Boromir :)?

Annathea pisze...

Jak tak sobie patrzę, to myślę, że te postacie są sprofilowane pod konkretnego modelowego czytelnika i w sumie chyba jemu mają "robić", a niekoniecznie każdemu. Nie wiem, czy to ich wada, czy zaleta - może i dobrze, że nie wzdychamy do Edwarda (inna sprawa, że oczywiście można się dziwić, jakim cudem tak skonstruowany bohater stał się obiektem tylu westchnień - widać jest jakaś potrzeba dziwnego faceta z tajemniczą rodziną, który pogapi się na ciebie, jak śpisz, i skontroluje ci esemesy...).

Annathea pisze...

Niewzdychanie do Edwarda jest zaletą (ale jak człowiek w nastolęctwie przeżywał facynację Heathcliffem, to taki Edward to "popierdółka jest a nie kiler").
Niby są sprofilowane pod konkretnego czytelnika, ale ten czytelnik zdaje się być, w większości. Nic w tym złego, oczywiście :).

Annathea pisze...

Ojej, ja właśnie też myślałam o Heathcliffie, ale właściwie po powrocie na "Wichrowe Wzgórza" stwierdziłam, że ta fascynacja mi zupełnie, ale to zupełnie przeszła. Człowiek się jednak od tego liceum strasznie zestarzał ;).

Poza tym - wiesz, zawsze jest jakiś tam czytelnik w większości, kiedyś wzdychano do ordynata Michorowskiego, dzisiaj do Edwarda, jutro - kto wie. I w sumie toksyczni mężczyźni się w literaturze dobrze sprzedają pod otoczką "romantyczności". Pomysł na artykuł, po prostu, oczywiście bijący rekordy popularności ;).

Annathea pisze...

Nie zestarzał, tylko odkrył że życie nie kończy się po dwudziestce, więc miłość po grób też nie powinna :). A ci toksyczni amanci to strasznie krótkodystansowi byli jednak.
Hm, artykuł "Bożyszcze tłumów wczoraj i dziś" byłby ciekawy :).

Annathea pisze...

Książki nie czytałam a filmowego Christiana znam tylko ze zdjęć. Boromir robił, kibicowałam mu od początku i jego śmierć w Drużynie to było bardzo nieprzyjemne zaskoczenie, Aragorn za bardzo jednowymiarowy, zresztą ze wszystkich bohaterów Tolkiena to najbardziej na wyobraźnię zawsze działał mi Feanor,

Annathea pisze...

Ha, ja nawet lubiłam Darklinga w Grishy. Był dla mnie najfajniejszym elementem książki, ale cała reszta była tak słaba (i to nazwisko bohaterki w męskiej formie........) że nie kontynuowałam. Słyszałam, że to jak z Cinder, zaczyna się słabo, potem jest fajnie, ale jakoś mnie nie kusi.

Annathea pisze...

Ależ ja go lubię! Tylko absolutnie nie rozpatrywałam Darklinga w kontekście romantycznym/erotycznym.
Cinder jest dużo lepsza od Grishy, moim zdaniem, ale ja bardzo lubię baśnie w nowym opakowaniu.
Nie poprawili tego nieszczęsnego nazwiska w polskiej wersji, czy czytałaś oryginał?

Annathea pisze...

Oryginał.

Dla mnie ten romans z Darklingiem był właśnie dosyć fajny, taki ciut erotyczny, a cała reszta książki niedociągała.

Cinder było dla mnie niewiele lepsze od Grishy, bo strasznie płaskie, a punkt widzenia Księcia... Aż bolał ;/ może miałam ciut za wysokie oczekiwania.

Annathea pisze...

Zgadzam się zwłaszcza z punktem Aragorn-Boromir. Ja bym o wiele chętniej śledziła losy człowieka, który na moment uległ mocy Pierścienia i zamiast bohatersko zginąć, przez kolejne tomy próbował naprawić swój błąd i odzyskać zaufanie Drużyny, niż niemal idealnego Aragorna. Później niby pojawił się Faramir, którego teoretycznie można by umieścić gdzieś pomiędzy tymi dwoma postaciami, ale ja już na tym etapie byłam zafiksowana na punkcie "a mogło być tak pięknie, Boromir powinien dostać szansę na odkupienie swoich win i spiknięcie się z Eowiną ratowanie świata razem z resztą".