wtorek, 9 grudnia 2014

To tylko kolejna Apokalipsa, czyli rozczarowanie Constantinem

Constantine był jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie seriali. Co prawda, komiksów nie czytałam, ale bardzo podobała mi się seria o Felixie Castorze, dziejąca się w tym samym uniwersum. Pilot nieco ostudził mój entuzjazm, ale nadal czekałam. I, niestety, bardzo się rozczarowałam. Kuleje właściwy każdy aspekt, poza głównym bohaterem. 
Dalej czekają spoilery, zarówno obrazkowe jak i słowne.
Scenariusze są mało oryginalne, w dodatku nierówne- niektóre są ciekawie napisaną, spójną historią, inne mają wielkie dziury. Być może fakt, że każdy odcinek ma innego reżysera i scenarzystę ma z tym coś wspólnego. Po średnim pilocie mamy słabiutki The darkness beneath o nawiedzonej kopalni, a potem nieco lepszy The Devil’s Vinyl nawiązujący do legendy Roberta Johnsona . W czwartym odcinku coś drgnęło i poziom zaczyna mozolnie wzrastać.
Moim zdaniem, trzy pierwsze odcinki serialu powinny być jak najlepsze- fabularnie i aktorsko- one przyciągają widza. A tu Constantine wyłożył się na całej linii, bo mało kto będzie chciał czekać na dobry czwarty i piąty odcinek, skoro jest tyle innych podobnych produkcji, oferujących porządną rozrywkę od razu. 
Imperatyw narracyjny mówi, że jeśli ma padać, to nic nie powstrzyma kropel.
Objawia się też coś, co lubię nazywać Imperatywem Narracyjnym. Zjawisko polega na tym, że postacie zachowują się w nienormalny sposób, żeby posunąć akcję do przodu. Lekarz nie zwróci uwagi, że pacjent nagle źle się poczuł, mimo że normalnie by to zrobił. Chas, mimo że jest współpracownikiem Johna od wielu lat, nagle nie wie co to ley lines. Dzięki temu widz zdobywa wiedzę, albo mamy piękną scenę zamiany człowieka w bestię, a potem śmierci lekarza. Bardzo nie lubię Imperatywu, bo niszczy wiarygodność postaci i spójność świata, jest też dowodem, że scenarzyści się nie przyłożyli.

Aktorzy grają bardzo nierówno i znowu mam wrażenie, że to kwestia braku spójnej wizji. Czasami Matt Ryan jest przekonujący (genialny był w scenach w teatrze w A feast of friends), czasami gra na odczepnego. Między nim a wcielającą się w Zed Martin Angelicą Celaya nie ma, niestety, żadnej chemii, więc wszystkie sceny kłótni/flirtu wydają się sztuczne. Ciekawe, czy scenarzyści będą nas dalej torturować tym psuedoromansem, czy może zmienią go w przyjaźń. Charles Halford jest i niewiele więcej można o tej postaci powiedzieć, skoro robi za tło albo go nie ma. Największe wrażenie zrobił na mnie Michael James Shaw jako Papa Midnite, ale ma też najlepiej po Ryanie napisaną postać. 
Hmm, czy ja gram w tym odcinku?
Największą bolączką serialu jest brak pomysłu jak odróżnić się od innych, podobnych produkcji.  Cyniczny egzorcysta w prochowcu, mający mnóstwo własnych demonów i traum, ale starający się pomagać innym, to za mało. Do tego cichy starszy współpracownik i dziewczyna z tajemniczą przeszłością, pomocny ale właściwie bezsilny byt paranormalny. Wszystko to już było. Widzieliśmy tyle wersji Apokalipsy, że ta nie robi wrażenia. Przeniesienie akcji do Ameryki było moim zdaniem,  błędem. Constantine porusza się w tym samym obszarze co Supernatural- małe miasteczka gdzieś na prowincji. I rozwiązuje podobne, oparte na urban legends, sprawy, więc porównania są nieuniknione. Wypadają one na niekorzyść angielskiego egzorcysty.
Oczywiście, na tumblr pojawiły się już teorie, że John to dziecko Dean'a i Castiela. Teoriom mówię zdecydowane nie.
Przede wszystkim, Supernatural można oglądać nie lubiąc głównych bohaterów. W Constantine jeśli nie polubi się Johna, to nie ma właściwie kogo obdarzyć sympatią. Postacie drugoplanowe są płaskie, nie wzbudzają żadnych uczuć, są niekonsekwentnie prowadzone. Zed ma tajemniczą przeszłość, jes emocjonalna i zafascynowana światem nadnaturalnym. Chas jawi się jako oaza spokoju, ale to wszystko. Poza tym Zed i Chas tak mało czasu spędzają razem, że właściwie nie wiadomo czy się dogadują. Dziewczyna więcej czasu spędza z postaciami jednoodcinkowymi, to z nimi nawiązuje więź. Przy tym ani ona ani Chas nie mają charyzmy by przyciągnąć uwagę. Jedynie Papa Midnite ma jej dość, ale to raczej frenemy Konstasia, nie członek zespołu.
Jedna z ciekawszych postaci w serialu
Skoro już mowa o bohaterach, to John Constantine podoba mi się jako postać o wiele bardziej niż bracia W. Jest kompetentny, zdecydowany, a jego brytyjski sarkazm uprzyjemnia seans. Walczy też lepiej i efektywniej, rzadziej gubi broń, a jak zgubi to improwizuje. Ma w sobie o wiele więcej czaru, lepiej sobie radzi w sytuacjach społecznych i w ogóle jest tym, kim Dean z Samem chcieliby być gdy dorosną. A przy tym widz nigdy nie zapomina, że John popełnia błędy i nie jest kryształową postacią. Pod wieloma względami Kostaś to drań. Czasami prowokuje, a jego akcje są samobójcze.

Kiedy walczysz z demoniczną płytą, słuchawki w uszach to naprawdę niedostateczna ochrona. Nawet jeśli słuchasz Sex Pistols.
Szkoda, że w serialu brakuje humoru. Odwołania do innych seriali, książek, filmów są albo bardzo łopatologiczne (Winchestery jako strzelby na demony), albo całkiem dobre (młyn smaller on the outside). Poza tym, John jest sarkastyczny i to właściwie wszystko, nikt poza nim nawet nie próbuje żartować. W Supernatural zabawne sceny są dawkowane często i umiejętnie, a humor nie boli, co najwyżej można się zdziwić że bracia są tak oczytani.

Efety specjalne są niezłe, chociaż niektóre wizje Zed naprawdę przerysowane. Najgorzej chyba wygląda Manny ze skrzydłami jak wróbel i żółtymi oczami. Inne anioły wyglądają o niebo lepiej, więc to chyba kwestia jednostkowa, nie efekt złego makijażu (albo te inne anioły są tak ładne, że im nawet taki makijaż nie przeszkadza). Fascynują mnie włosy Johna, które zmieniają odcień blondu z odcinka na odcinek (raz był nawet rudy). Potwory zazwyczaj wyglądają fajnie, nie są przesadzone. Niektóre efekty, jak zmiana koloru oczu osób opętanych, też zostały wzięte z SPN.

Manny w całej swojej pierzastej glorii
 Dużo może się jeszcze zmienić, przed nami połowa sezonu, ale na razie Constantine nie zachęca. Ot, serial jakich wiele, nie przykuwa nadmiernie uwagi, czasami wręcz nudzi. Liczę, że jeszcze złapie wiatr w żagle, bo szkoda potencjału Konstasia. Na razie, można obejrzeć, jeśli ktoś po seansie Supernatural odczuwa nadal głód niezwykłości.

7 komentarze:

Annathea pisze...

Fakt, nudne i zbyt proste fabuły odcinków i tragicznie zła główna postać kobieca kładą ten serial na obie łopatki.

Annathea pisze...

Serial to żadne wyżyny, jednak całkiem dobrze mi się go ogląda. Tak jak pisałaś o chemi między Zed a Constantinem, tak dla mnie nie ma chemii pomiędzy postaciami... wszystkimi. Nie widzę przyjaźni między dwoma panami, nie widzę żadnej nici porozumienia między głównym bohaterem a aniołem. Jednak posucha w takich tematach w serialach, skłania mnie do zobaczenia kolejnego odcinka. Także moim zdaniem nie jest źle, choć mogło być o niebo lepiej :D

Annathea pisze...

Jedyna chemia jaką zauważylam, to między Konstasiem a Papa Midnite :D.

Annathea pisze...

A no faktycznie! Między nimi naprawdę iskrzy :D Tak, przy nich czuję magię tych świąt :P
Oglądam, bo z takich seriali mam tylko Supernaturala, reszta jak jest to nie oglądam, bądź porzuciłam (bo oglądać się nie dało).

Annathea pisze...

Z ciekawości, jak Ci się obecny sezon SPN podoba :)?

Annathea pisze...

Jestem po ósmym odcinku i jest fajnie :D Choć diabełek pozbywający się Deana był żenujący :D

Annathea pisze...

Mnie z kolei się "Constantine" podoba, traktuję go jako uzupełnienie wspomnianego przez Ciebie Felixa Castora, którego absolutnie i bezwarunkowo uwielbiam, a który jest klonem Constantine'a. Inaczej być nie może, w końcu Carey pracował nad "Hellblazerem".
Nie spodziewam się po nim specjalnie wiele, ot, taki gorszy Supernatural, w sam raz do oglądania. Jest bardzo nierówny, to prawda, liczę jednak na to, że się rozkręci, choć wiele czasu na to mu już nie zostało, zwłaszcza że nie wiadomo, czy dostanie kolejny sezon. I tak, dołączam do fanklubu Papy Midnite'a!!!!