poniedziałek, 20 października 2014

10 rzeczy, w których Sienkiewicz ssie, czyli frajerzy wśród blogerów


Spójrzmy prawdzie w oczy, jestem małym blogerem. Firmy nie walą drzwiami i oknami z propozycjami współpracy, nie dostaję zaproszeń na imprezy, darmowe książki nie wypadają ze skrzynki. Nie zarobiłam na blogu ani złotówki.
Tylko czy powinnam?

źródło

Disclaimer: to nie jest krytyka blogów lifestyle ani szafiarskich, ani innych osób, dla których blog jest źródłem dochodu. To tylko moje luźne przemyślenia oparte na szeregu notek, krążących ostatnio po książkowej blogosferze ( m.in. Tramwaj nr 4 , Dzień później , Gosiarella , Stulecie Literatury ten artykuł z Wyborczej )

Mam wrażenie, że wszyscy jak blogosfera długa i szeroka, złapaliśmy się na Jedynie Słuszną Koncepcję Bloga. Blog powinien być profesjonalny, opiniotwórczy i zarabiać na siebie. Bloger zaś, pełen opinii i wygłaszający je z dużą pewnością siebie. Tak były prowadzone blogi lifestyle, które jako pierwsze zyskały popularność, więc tak powinno być. Jeśli tego nie osiągniesz, albo nie do tego dążysz- jesteś frajerem, bo tylko frajer nie korzysta z gotowego pomysłu na sukces.

Ale ja się nie czuję frajerką. Ani trochę. Mimo że mam bloga na blogspocie, nie własnej domenie, bez szablonu na zamówienie i porządnych narzędzi analitycznych (co podobno jest równoznaczne z brzydkim szablonem, złą obsługą i w ogóle strasznymi rzeczami). Po prostu lubię blogować. Pisać o książkach, które przeczytałam, nawet jeśli to strasznie niszowe pozycje. Komentować wpisy u innych. Notować kolejne pozycje do przeczytania. Poznawać nowe blogi. Nie jestem doskonałym blogerem, nadal się uczę i sprawia mi to niesamowitą frajdę.
I uwielbiam każdego z Was, moi nieśmiali czytelnicy (Google codziennie troskliwie mi donosi, że jesteście, nawet jeśli się nie odzywacie). Uważam, że blogosfera książkowa jest jedną z najfajniejszych i najsympatyczniejszych grup w Sieci. Ale to nie jest miejsce dla osób, które chcą zrobić karierę i zarabiać na blogu.

Kiedy inni blogerzy zachwycają się nowymi gadżetami, my prowadzimy poważne dyskusje "papier czy czytnik". źródło
Na blogu książkowym ciężko napisać wpis: "10 rzeczy, które musisz zrobić przed obiadem" "5 błędów, które popełniasz myjąc zęby", a takie łatwo się czyta. Są w sam raz do kawy pitej w przerwie między zajęciami albo w pracy. Recenzja czy wpis o książkach wymaga nieco więcej czasu i uwagi, jest powód, dla którego rzadko który blog książkowy publikuje notki codziennie. Tu już kwadrans na kawę nie wystarczy by przeczytać i przemyśleć, a potem podzielić się opinią z kolegami. Nawet listy najlepszych lektur na jesień są zazwyczaj długie i wyczerpujące.
Ale to też ogranicza ilość czytelników, bo nie da się czytać mimochodem, trzeba się zaangażować, czasami nawet posiadać jakąś wiedzę (niby podstawy w stylu kto napisał Trylogię Sienkiewicza, ale jednak). Nie wystarczy zrobić kilka zdjęć, podpisać co i gdzie zostało kupione by mieć gotowy wpis. To znaczy można po prostu wkleić opis z okładki i napisać dwa zdania, z których jedno to podziękowania dla wydawnictwa za egzemplarz, ale nie o takich blogach piszę.

A tak wygląda klasyczne stanowisko pracy blogera książkowego. źródło
Z ciekawości, zajrzałam na kilka książkowych blogów z krajów anglosaskich, uznając że tam blogi rozwijają się najprężniej (i w związku z tym na linii blogerzy-autorzy często iskrzy). Poza tym, że część z nich jest prowadzona przez kilka osób, co wpływa na częstotliwość notek, nie są aż tak różne od polskich. Nie ma fajerwerków graficznych (większość wygląda wręcz konserwatywnie), ani oryginalnych form promocji książki. Są recenzje, wywiady z autorami, konkursy w których można wygrać książki. W polskiej blogosferze nie widziałam tylko „cover reveal”, czyli odsłonięcia okładki na blogu, połączonego z rozmową z autorem. Może więc nie jesteśmy skostniali, a po prostu tak wygląda specyfika naszej niszy?

Może zatem powinniśmy grzecznie podziękować za dobre rady kolegów i koleżanek z innych kawałków blogosfery i iść dalej własną drogą :)? Oni gonią, my siedzimy w klubowych fotelach i mamy czas czytać.
Biegnijcie, dogonię Was jak tylko skończę rozdział. źródło

6 komentarze:

Annathea pisze...

To nie tylko kwestia blogerów książkowych, ale ogólnie kulturowych. Ja tam cenię sobie to, że piszę o tym, co przede wszystkim MNIE interesuje. Podziwiam szafiarki czy tych ludzi z blogów lajfstajlowych, którzy są w stanie napisać notkę na dowolny temat.

Annathea pisze...

Myślę, że każdy powinien prowadzić bloga tak jak chce. Jeśli chce próbować zacząć zarabiać kasę na blogu książkowym: trzymam kciuki i życzę powodzenia. Ale masz rację to jest specyficzny temat i tu dobry blog niekoniecznie oznacza blog często aktualizowany. Przy tym fajnie jest eksperymentować z formułą bloga, próbować czegoś innego. Pewnie wiele razy okaże się, że coś co się sprawdza na blogu szafiarskim, nie do końca pasuje do nas, ale kto wie - może uda się wpaść na coś naprawdę dobrego?


PS. Trochę tak na pograniczu tego tematu - być może to kwestia przeglądarki, ale polskie znaki wyświatlają i się w innym foncie niż reszta tekstu.

Annathea pisze...

Bo pytanie brzmi, czy blog służy do zrobienia oszałamiającej kariery, czy jest dla mojej przyjemnośc ;) No chyba że ktoś łączy oba! ;) Ja dopiero zaczynam, ale jakoś przewiduję tylko tę drugą opcję ;)

Annathea pisze...

Przeczytałam ten wpis z przyjemnością i dużym zaciekawieniem bo ja dopiero zaczynam moją przygodę z bloggowaniem. Dużo czytam, oglądam, obserwuję, o zarabianiu nawet mi się nie śniło,a jeśli ktokolwiek kiedykolwiek mnie odwiedzi to jest to dla mnie sukces największy. Pozdrawiam

Annathea pisze...

Nie mam nic do osób, które próbują rozkręcić biznes na blogach książkowych - niech próbują. Jeśli literatura rzeczywiście jest ich pasją, to będzie to widać, a zarabianie na pasji to najprzyjemniejsza forma pracy. Ale nie płaczę też, że na blogerów książkowych nie czeka masa okazji ukrytych za każdym rogiem. Niech każdy robi swoje, niech blogi będą o tym, co kochamy. Wydaje mi się, że to jest najważniejsze w tej formie przekazu (a często się o tym zapomina).

Annathea pisze...

Oj to długi temat do rozmów, który nigdy nie kończy się kulturalnie, pomimo, że najwięcej hałasu robią Ci niby najbardziej kulturalni :D To właśnie Ci najbardziej "właściwi" mają najwięcej pretensji :D Ja do tego podchodzę tak jak Ty. To ma być przyjemność, nie rozumiem tej pogoni, zwłaszcza, że z niektórych obserwacji blogów musiałam zrezygnować, bo jad jaki z nich wypływał, to "każdy powinien przeczytać", to opiewanie jednych lektur i gnojenie czytelnika tych niewartościowych pozycji napawało mnie obrzydzeniem. Nie jednokrotnie czytając niektóre wpisy, wstydziłam się, ze i ja należę do osób, które książki czytają. Tak jak człowiek mówiący "poszłem", "włanczam" jest burakiem (oczywiście mówię tu o ludziach, którzy co rusz się chwalą swym wykształceniem!), tak osoba pisząca "książka dla osób niewymagających myślenia", "tylko człowiek myślący zrozumie to" jest identycznym burakiem. Niestety większość blogów zrobiła się bardzo agresywna.