Jak się okazuje, jestem nie tylko blogowym frajerem, ale i
plebsem kulturowym.
Ewentualnie, spokój. Żródło |
A chodzi o ten felieton. Ubódł mnie, nie powiem. Poza tym nie lubię kiedy ktoś wypowiada się nie znając faktów i nie chcąc ich poznać. Dla mnie to podpada pod willfully ignorant, postawę której nie cierpię.
Nie lubię chodzić do teatru. Nigdy nie lubiłam, tak samo do
opery (filharmonia już nie budzi we mnie sprzeciwu). Ale bardzo lubiłam
teatr TV, słuchowiska radiowe, ekranizacje sztuk, z chęcią czytam teksty
dramatów. Kiedy w szkole średniej nauczyciel puścił nam Jak wam się podoba byłam przeszczęśliwa, zwłaszcza że była to
produkcja BBC. Więc dla mnie NT Live jest idealne, mam możliwość obejrzenia przedstawienie,
najczęściej w bardzo dobrej obsadzie (czasami genialnej), bez odczuwania
dyskomfortu. Według pana Nowaka, teatr robię to źle. Wszystko.
Bo w kinie, i to jeszcze sieciowym. Bo poszłam na sztukę
skuszona ładną twarzą z telewizji. Bo z popcornem. I przyznaję się, jestem
winna. Na Audiencji byłam nawet w
Multikino Złote Tarasy, więc nie tylko sieciówka, ale jeszcze w galerii
handlowej. Na moją pierwszą transmisję Koriolana
poszłam, bo grali Hiddleston i Gatiss (niby Gatiss jeszcze broni się przed
oskarżeniem o bycie „ładną buzią z telewizji”, ale jednak Tom przekreśla
wszystko). A na Królu Learze jadłam
popcorn (indoktrynowana od małego, że w kinie je się popcorn i wściekle głodna,
kupiłam sobie kubełek). Jestem więc niewychowanym, niepatriotycznym plebsem. Nawet
nie chcę wiedzieć, gdzie to stawia widownię brytyjską, która np. popija w
teatrze piwo (przynajmniej sądzę, że widownia z Koriolana miała piwo).
Można dyskutować o NT Live, o formie, doborze spektakli, o
wpływie filmowania na odbiór występu itp. Z chęcią poczytam polemiki,
dowiem się czegoś nowego. Ale chciałabym, żeby odbywało się to w atmosferze
szacunku dla odbiorców tych spektakli, bez życzenia nam rzeczy spektakularnie
złych. I bez twierdzenia a priori, że to musi być złe bo nie promuje polskich
spektakli i autorów. Nie będę się wypowiadać o poziomie tychże, nie znam się
zwyczajnie, ale skoro osoby bardziej obyte nie walą do polskich teatrów drzwiami
i oknami, to coś musi być na rzeczy. (Jeśli się mylę i mamy aktorów zdolnych
złapać publiczność za gardło jak Johnny Lee Miller, kiedy jako Stworzenie uczył się chodzić, to poproszę o namiary.) Ja wiem tylko, że NT Live daje mi możliwość obejrzenia
wspaniałych aktorów w dobrych sztukach, których inaczej nie miałabym szans
zobaczyć, bo Londyn daleko.
O tym samym, ale z większą znajomością tematu, napisali też:
Zwierz Popkulturalny
Szprotest
O tym samym, ale z większą znajomością tematu, napisali też:
Zwierz Popkulturalny
Szprotest
3 komentarze:
Generalnie, oczywiście, się zgadzam, poza jedną rzeczą. Bo to nie tak, że nie mamy w Polsce aktorów zdolnych chwycić swoim talentem za gardło. Mamy. I dobre spektakle też mamy. Nie dlatego chodzę na NT live, że ich nie ma - tylko dlatego, żeby zobaczyć, jak to robią w UK, z wielkimi aktorami znanymi mi skądinąd etc.
Z tego co wiem, mało ludzi ma tak jak ja, że lubią dramaty, ale nie lubią chodzić do teatru :). Dlatego pytam o aktorów i spektakle, bo może uda mi się tę niechęć przełamać (ale zewsząd słyszę głosy, że polski teatr nie jest w szczytowej formie, mówiąc grzecznie).
Hm.
Bardzo mnie wzburzył felieton Nowaka i podzielam powszechne opinie... poza jedną. To nie jest tak, że teatr polski jest gorszy od brytyjskiego. Porównywanie tego nie ma szczególnego sensu, bo to dwa zupełnie inne zjawiska osadzone w dwóch zupełnie innych kulturach. Poza tym spektakle transmitowane w ramach NT Live to są często rzeczy robione z rozmachem, na który naszych teatrów zwyczajnie nie stać (nie stać też wielu mniejszych, a dobrych teatrów brytyjskich, ale to już insza inszość - jak na ironię, przez Brytfannę też w swoim czasie przetaczała się dyskusja o tym, że te transmisje godzą w lokalne teatry). O ile kultura brytyjska jest moim wielkim fetyszem i brytyjscy aktorzy również, nie mogę nie doceniać naszego teatru. Rzadko widuję pustki na widowni - i nie mówię tu o farsach. Mamy fantastycznych aktorów. Jan Peszek w swoim "Scenariuszu dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" jest nie do opisania. Jego syn, w czymkolwiek gra, bombarduje widzów charyzmą. Grzegorz Mielczarek grający Niżyńskiego urwał mi ostatnio głowę. Sambor Dudziński w "Morrison/Śmiercisyn", Krzysztof Dracz jako Jakub Szela... No, mamy tego dobra trochę. Naprawdę mamy.
PS. Też ostatnio żarłam popcorn na NT Live :) A co gorsza, dżin z tonikiem nawet pijałam, na widowni siedząc... Nie chcę wiedzieć, co pan krytyk o mnie sądzi, ale szczęśliwie nigdy się nie dowiem.
Prześlij komentarz