W ramach promocji na publio.pl kupiłam kilka książek, wśród
nich 2586 kroków Andrzeja Pilipiuka.
O ile powieści tego Autora nie lubię, to opowiadania zazwyczaj mi się podobają,
a to podobno najlepszy zbiór.
Przeczytałam i zgadzam się, to jest najlepsze, co tego
Autora czytałam. Co nie znaczy, że mi się wszystko podobało.
Niektóre opowiadania są naprawdę dobre. Tytułowe 2586 kroków i jego kontynuacja, Wieczorne dzwony podobały mi się
najbardziej. Były odpowiednio straszne, miały swój urok i tajemnicę, bohater
się rozwijał. Zdziwiłam się, że Andrzej Pilipiuk potrafi tak pisać. Podobało mi
się też Mars 1899, chociaż było dość
przewidywalne, a czytelnik zostaje zalany masą naukowego i pseudonaukowego
słownictwa. Niemniej jednak puenta, czemu na Marsie nie ma życia, bardzo mi się
podobała. Wiedźma Monika też była
ciekawa, choć od początku można było się domyślić, jak się ta historia skończy.
Opowiadanie Atomowa ruletka nieco mnie zdziwiło i porządnie znudziło. Nie wiem czemu, ale żywię głębokie przekonanie, że licealiści na imprezie urodzinowej nie dyskutują ze znawstwem o walorach uzbrojenia armii polskiej. O ile w Marsie 1899, którego przedmiotem jest nawiązanie kontaktu z obcą planetą, te wszystkie techniczne szczegóły miały sens, w tym jakoś mi się nie kleiły.
Pozostałych opowiadań mogłoby w zbiorze nie być. W moim bloku straszy, Bardzo obcy kapitał i
Parszywe czasy mają zaledwie po
kilka stron i, szczerze mówiąc, nie bardzo pamiętam o czym były.
Najbardziej u Pilipiuka denerwuje niewykorzystywanie
pomysłów. Autor tworzy ciekawy świat przedstawiony, bohaterów, ma oryginalny
pomysł, po czym wszystko marnuje. Albo opisuje zdawkowo i po łebkach. Ja
naprawdę mam w nosie, jaki zasięg mają wybuchowe taksówki, albo skąd pochodził
Hans Kloss, ja chcę wiedzieć więcej o bohaterze, świecie w którym żyje. Chyba
najbardziej widać to we Vlanie,
opowiadaniu o wampirach żyjących w alternatywnym wymiarze, które kończy się
nagle i bez sensu. A można było zrobić z tego intrygującą historię o spotkaniu
dwóch ras uważających się nawzajem za straszne.
Na szczęście, mało tu humoru by Pilipiuk, który czasami
śmieszy, ale zazwyczaj mnie irytuje i męczy. Jeśli chodzi o język, to Autor
unika powtórzeń (a pamiętam jak kuzynki Kruszewskie rzucały wszystko dywany,
boczek, spojrzenie) i błędów logicznych, nie tracąc charakterystycznego stylu.
Nie wiem, czy to zasługa redakcji, czy jego, ale czytało się dobrze.
Gdyby Andrzej Pilipiuk pisał wszystko tak jak te
opowiadania, czytałabym go z przyjemnością. Niestety, takie perełki trafiają
się rzadko, zazwyczaj jestem skazana na Jakuba Wędrowycza. Optymistycznie, postanowiłam przeczytać cykl o
wampirze w PRL. Obym się nie zawiodła.
0 komentarze:
Prześlij komentarz