sobota, 18 lipca 2015

Co się stało pannie Moneypenny?


Telewizja Polska kontynuuje chlubną tradycję puszczania bondowskiej serii w wakacje. Trafiłam na Świat to za mało i zafrapowałam się. Potem obejrzałam jeszcze Śmierć nadejdzie jutro i moje zafrapowanie sięgnęło zenitu. Zapamiętałam Bondy z Brosnanem jako dobre kino rozrywkowe, pełne energii, na ekranie zaś widziałam wymuszoną karykaturę. Ale może się mylę? Może nostalgia podkolorowała w mej pamięci przeciętne filmy i one wszystkie były na poziomie Świata i Śmierci.
Dzisiaj będzie o tym panu. Wszystkie obrazki z James Bond wikia
Jednak nie. Obejrzałam ponownie Jutro nie umiera nigdy i Goldeneye i upewniłam się, że ze mną wszystko w porządku. Między pierwszymi dwoma filmami a pozostałymi jest przepaść jakościowa. Oczywiście, nadal mi się je dobrze ogląda, nawet Śmierć nadejdzie jutro, ale  coś nie zagrało, seria traciła energię i pomysł. i w rezultacie era Brosnana kończy się dla mnie niesmakiem.
Ale to nie będzie wpis o tym, a o kobietach w tej serii, bo to mnie najbardziej gryzie.
Najpierw jednak krótkie a subiektywne omówienie filmów:
Goldeneye- Bond próbujący się pozbierać w postsowieckiej rzeczywistości, w której przyjaciele okazują się wrogami, wrogowie przyjaciółmi, a kobieta zostaje szefową MI6. Mroczniejsze niż poprzednie filmy z serii, chociaż ma mnóstwo energii i radości. Najbardziej radosna scena: pościg czołgiem po ulicach Petersburga, oczywiście.
Nie mogłam się powtrzymać
Jutro nie umiera nigdy- o magnacie prasowym, chcącym manipulować rzeczywistością. Dowiadujemy się jaki Bond ma stosunek do swoich byłych dziewczyn, oraz dostajemy bohaterkę będącą partnerką dla 007. Najbardziej radosna scena: ucieczka zdalnie sterowanym samochodem.
Świat to za mało- problem energetyczny, a także groźba wysadzenia Istambułu w powietrze. Starano się nadać tym złym psychologiczną głębię, a M uczucia. Odchodzi Q, a James stara się spoważnieć. Najbardziej radosna scena: James Bond jako torpeda.
Śmierć nadejdzie jutro- zbiera wiele wątków z starych filmów i klei je w fabułę będącą potworkiem Frankensteina. Źli Północni Koreańczycy chcą przy pomocy Goldene…Icarusa zaprowadzić własne porządki. Mnóstwo easter eggs dla fanów serii. Najbardziej radosna scena: windsurfing na biegunie.
Dwie Twarze, wersja bondowska
Za dziewczyny Bonda uważam postaci posiadające imię, linie dialogowe i nie będące przerywnikiem lub poduszką (więc zabójczyni ze Świat to za mało i pani profesor z Jutro nie umiera nigdy się nie liczą). Część z nich jest dość hipotetycznymi dziewczynami, taka Xenia chciała Jamesa wykorzystać i zabić, a nie wchodzić w relacje, ale nazwa się przyjęła, więc korzystam. A zatem, co się u diabła stało, kobietami Bonda?

Co się stało pannie Moneypenny? Kiedy i jak przeszliśmy od "nie modlę się o międzynarodowy kryzys by przybiec tu wystrojona i zaimponować Jamesowi Bondowi" do "Oh, James!"? Gdzie się podziało porozumienie łączące ją z M w Jutro nie umiera nigdy? Humor? Z jakiegoś powodu panna Moneypenny przestała być postacią, stała się dekoracją (A Goldeneye i Jutro nie umiera nigdy tak ładnie ją z dekoracji wyciągnęły). I nie chodzi o to, że aktorka źle gra, ona nie ma co grać.
Podobnie M… M która w pierwszym filmie była pokazywana jako Zła Królowa Liczb, gdzieś po drodze rozpłynęła się w emocjonalną papkę. Doceniam, że próbowano rozbudować jej postać, nadając głębię emocjonalną w Świat to za mało, chociaż wątek mnie nie przekonuje. Nie wierzę by Electra była pierwszą niewinną osobą, której krew szefowa MI6 ma na rękach. Taka praca. Ale mogę zaakceptować, bo prowadzi to do dość ciekawego wątku. Ale w  Śmierć nadejdzie jutro zupełnie straciła pazur, co widać zwłaszcza w scenach z admiralicją i Mirandą. Jeśli reżyser chciał mi pokazać, że M mówiąc jedno, naprawdę przekazuje co innego, to mu się nie udało. Bond chyba też nie zrozumiał.

Dziewczyny Bonda też przeszły pewną ewolucję. Od postaci, które myślą i działają do księżniczek do uratowania. Mamy wśród nich informatyczkę, pilotkę śmigłowców bojowych, dwie agentki wywiadu, fizyczkę praktyczną, florecistkę, bizneswoman i modelkę. Podzieliłam je na złe i dobre, bo lepiej wtedy widać co się dzieje. Tym bardziej, że panie z jednego filmu nigdy nie są dla siebie konkurencją.
Oddzielną kategorię dostaje Paris Carver, która nie jest ani dobra ani zła ani nie bierze udziału w akcji. Raczej została postawiona w trudnej sytuacji, w której musi zrobić coś z posiadanymi informacjami, a Bond jest najlepszą opcją. Nie współpracują, Paris odmawia przyjęcia pomocy (czy było to mądre posunięcie to inna sprawa). Przy okazji pokazuje jak to jest, kiedy cywil wplątuje się w sprawy wywiadu (Paris jako jedyna z kobiet w tej erze nie jest w żaden sposób związana z wywiadem ani przeszkolona).

Dobrych kobiet Bonda mamy cztery- Natalia Siemionowa, Wai Lin, Christmas i Jinx. Różnica między nimi jest... duża, chociaż mają bardzo podobne życiorysy. Natalia i Christmas są specjalistkami w tradycyjnie męskich dziedzinach i cywilnymi pracownicami wojskowymi. Co oznacza, że obie mają bardzo podobne przeszkolenie. Natki nie lubię, ale po obejrzeniu wszystkich filmów zaczynam ją doceniać. Dziewczyna reaguje bardzo normalnie, prawdopodobnie, a poza tym działa. Ratuje się ze stacji na środku Syberii, potem stara się działać i pomagać. Oraz stawia Bondowi wymagania. Christmas zaś… poza zdemaskowaniem 007 na początku, głównie zajmuje się ładnym wyglądaniem i szeptaniem "Oh, James!", czekając grzecznie na ratunek. Równie dobrze mogłoby jej w finałowych scenach na łodzi nie być, albo mogłaby wydawać polecenia agentowi zdalnie.
Wai Lin jest agentką, więc dotrzymuje kroku naszemu asowi wywiadu bez trudu i spokojnie mogłaby dostać własny film. Jej działania są kluczowe by uratować marynarkę i nie dopuścić do wojny. Podoba mi się też jak powoli rozwija się ich znajomość. Kiedy jadą ratować świat, rozumiem czemu sobie ufają. Jinx... sama nie wiem. Nie kupuję tej postaci. Miała być fajna, miała być chyba drugą Wai Lin, a jest damsel in distress z niewyparzoną buzią (oraz między Hallie Berry a Pierce’em Brosnanem nie ma w ogóle chemii, ale Brosnan ten film przechodził na autopilocie, więc nie liczę jako wady).
Moja ulubiona dobra dziewczyna Bonda
Złe panie są trzy, bowiem w Jutro nie umiera nigdy nie było czarnej charakterki, Xenia Onatopp, Electra King i Miranda Frost, i co najmniej dwie mają poważne problemy psychiczne. Szczerze mówiąc, nie wiem czy powinnam tu liczyć Electrę, która jest pokazana jako ofiara, starająca się zemścić i odzyskać kontrolę. Film stara się nam pokazać motywy postaci, na początku uznałam je za dość pretekstowe (być może wpływ miała na to psychoanaliza Bonda, określająca graną przez trzydziestoletnią Marceau postać jako „młodą i niedoświadczoną seksualnie”). A potem obejrzałam Śmierć, gdzie mamy katastrofę zwaną  Miranda Frost i doceniłam Electrę.

Przy pannie King postarano się by była postacią, żeby widzowie znali jej motywacje. A przy tym jej związek z Renardem wydaje się prawdziwy (oboje się przejmują drugą stroną, jemu jest wyraźnie przykro gdy dowiaduje się o śmierci Electry). Natomiast Miranda… to właściwie piękna lalka. Zauważyliście, że ona i Moon nie mają właściwie żadnych interakcji? Stoją obok siebie, ale to wszystko, nawet na siebie nie patrzą. Zaś w scenach z Jinx brakowało jej tylko demonicznego chichotu. Rosamund Pike nie jest złą aktorką, ale rolę ma napisaną koszmarnie i chyba nie bardzo wiedziała co z nią zrobić, więc patrzy martwo w kamerę i wygłasza teksty na miarę komiksowego złego.
Miranda Frost default setting. Ona ma taką minę żywa, martwa, w łóżku Bonda, podczas rozmowy z M, w trakcie strzelaniny...
Xenia Onatopp (w polskim tłumaczeniu ktoś miał przebłysk geniuszu i stała się Xenią Nagórną, coby naród nie znający języków zrozumiał dowcip) odhacza zaś chyba wszystkie pozycje w kwestionariuszu „zła bohaterka”. Jest mroczna, ma wschodni akcent, pracowała dla KGB, ma poważne problemy psychiczne (biorąc pod uwagę byłego pracodawcę nie można wykluczyć, że prowadzono na niej jakieś eksperymenty), swobodna seksualnie, a i prawdopodobnie jest biseksualna. Pełen pakiet. A przy tym ma w sobie dość dużo entuzjazmu dla sprawy. I tak, ona też nie rozmawia za wiele ze swoim szefem (sprawdziłam, Janus i Xenia nie zamieniają ani jednego słowa), ale mamy kilka scen gdzie widać ich relacje. I współpracę. A scenariusz nawet nie sugeruje romansu między tą dwójką, inaczej niż w przypadku Mirandy i Moona.
Ktoś tu się dobrze rozumie... wiem, że ten gif już był, ale skoro jest idealny.
Bohaterki w trakcie trwania serii przestały być pisane jako oddzielne postacie, które mogłyby, choćby teoretycznie, być bohaterkami własnych filmów. Jakby scenarzyści  nie byli już zainteresowani przekonaniem widza, że są czymś więcej niż dekoracją, mają własne historie. Co u mnie, kobiety płci żeńskiej, wywołuje jednak irytację. Nawet jeśli Jutro nie umiera nigdy nie zdaje testu Bedchel (czy którykolwiek Bond zdaje?), to podoba mi się scena, kiedy Bond trafia między M a Moneypenny (oraz słynne Don’t ask Don’t tell), bo widzę że szefowa i podwładna się dogadują. W pierwszej połowie Brosnanowej ery kobiety są ciekawe, potem robią się z nich wydmuszki.I nie jest to kwestia aktorstwa. Hallie Berry i Rosamund Pike są o wiele lepszymi aktorkami od Izy Scorupco.  Tylko ona miała co grać, one nie. Na szczęście w nowej erze ktoś poszedł po rozum do głowy i bohaterki odzyskały pazur. A M, chociaż nadal ma uczucia, to znowu jest szefową wywiadu, nie starszą panią z towarzystwa.
I tylko panny Moneypenny mi szkoda.

0 komentarze: