Po prawie 10 latach nowa część serii „Kuzynki Kruszewskie” ponownie zachwyca czytelniczki i czytelników Andrzeja Pilipiuka.
No a ja, jak zwykle pod prąd, i mnie nie zachwyca. Co prawda,
Zaginiona nie zirytowała mnie tak
bardzo jak Szewc z Lichtenrade, ale
nie wywołała też zachwytu. Przeczytałam, siedząc na uczelnianym korytarzu i w
autobusie i jestem pewna, że poza bractwem librofilów za miesiąc wszystko
ucieknie mi z pamięci.
Obie historie wydawały mi się pierwszą wersją, taką do
dopracowania. Zakończenie Zaginionej
jest wyjątkowo nieklimatyczne, a w Czarnych
skrzypcach najwięcej jest opisów jedzenia, rozwiązanie zagadki prościutkie, a postaci nieciekawe.
Bo pomysły na przeklęte skrzypce czy wyspę, której nie ma na mapie, są zarazem
klasyczne i bardzo ciekawe, aż proszą się o rozwinięcie. Świat Autora jest
spójny, mitologia interesująca, ale wielu rzeczy trzeba się domyślać.
Wybaczyłabym Autorowi niedociągnięcia fabuły, gdyby
postaci się nie zepsuły. Ale obie kuzynki przeszły dziwaczne zmiany charakteru.
Katarzyna zgłupiała, Stanisława za to się uwspółcześniła, nawet używa
młodzieżowego slangu. Relacja ich obu
też jakby się uwsteczniła. Według moich obserwacji, Zagubiona dzieje się po Dziedziczkach,
a jednak bohaterki bardzo mało o sobie wiedzą, a Katarzyna jest znowu na etapie
„to wampiry istnieją?”.
Pozostali bohaterowie są albo tekturowi albo ledwo
naszkicowani. Dwóch frislandczyków z pierwszej historii zlewało mi się w jedną
osobę. Małżeństwo z Czarnych skrzypiec karmi bohaterki (ona), wygłasza monologi o
miodzie (on) i tyle. Tak naprawdę, guzik obchodziło mnie czy postaci
drugoplanowe dożyją do końca, o Kruszewskie też byłam spokojna.
Autor nie umie pisać kobiet, zwłaszcza młodych. Ania
Czwartek jest tak niedzisiejsza jak Stasia, a błyszczy tylko podczas pierwszego
spotkania z Kruszewskimi w kawiarni. Ale w sumie, to wiedziałam nie od dziś i nie miałam wielkich nadziei.
Alternatywna okładka ze strony Fabryki nawiązuje do najzabawniejszego fragmentu książki. |
A tak wygląda pierwotna wersja. Nie nawiązuje do niczego. |
W Pilipiuku irytuje mnie chyba najbardziej marnowanie
potencjału. On ma wspaniałe pomysły, wielką wiedzę i fajny styl, ale utwory
zazwyczaj sprawiają wrażenie niedorobionych, jakby Autorowi zabrakło czasu lub chęci by całość doszlifować. Gdyby tylko popracował nad
psychologią postaci… stylem wypowiedzi… wyciął wszelkie zbędne słowa… jakie to
by były wspaniałe książki! A tak są literacką gumą balonową. Zaginiona, niestety, nie jest wyjątkiem.
4 komentarze:
Ale wiesz, w tych wcześniejszych tomach (nie wiedziałam, że jest nowy!) też były te narzekania na państwo, podatki i niezaradnych ludzi. To nie gdzieś tam jedna z bohaterek się myła w rzece, budowała szałas i narzekała, że ci bezdomni to nie umieją o siebie zadbać, a ona tu proszę hop-siup i się urządziła i ma czyściutko? Bo tak mi się coś kołacze, ale czytałam dawno, więc mogę zmyślać.
Wiem, czytałam, przy pierwszym czytaniu seria o kuzynkach mi się bardzo podobała (ale miałam piętnaście lat).
Tak, księżniczka Monika miała takie wtręty a la Bear Grylls, ale ona była wampirem, miała ponad tysiąc lat i zazwyczaj mieszkała w dziczy, więc można jej wybaczyć ;).
Tak jak jestem fanką kuzynek Kruszewskich tak Zaginioną oddałam i postanowiłam zapomnieć, że autor w ogóle ją popełnił.
Jest to chyba najrozsądniejsze wyjście :)
Prześlij komentarz