czwartek, 23 kwietnia 2015

Pięć rzeczy, które mnie denerwują w książkach


Z okazji Dnia Książki i Praw Autorskich wpis nieco przewrotny, bo o tym, co mnie w książkach denerwuje. Każdy z nas ma chyba takie małe rzeczy, frazy lub rozwiązania fabularne, które irytują, chociaż nie są powszechnie uważane za złe. Anglicy mają na to urocze określenie pet peeve. No to poniżej lista rzeczy, które co prawda nie skreślają książki, ale mogą mnie sprowokować do rzucania nią o ścianę.
Źródło
Zdrobnienia. Nienawidzę zdrobnień typu pieniążki, nóżki, ciałko, zwłaszcza w ustach dorosłych bohaterów. Nie chodzi o to, że w ogóle nie lubię zdrobnień, pełnią one ważną funkcję w tekście i pozwalają od raz poznać stosunek bohaterów do rzeczy/osoby. Ale nie lubię ich nagromadzenia (ciężko mi się czasami czyta literaturę rosyjską gdzie co i rusz jakieś flaszeczki, filiżaneczki, tancereczki) ani infantylizacji języka. Nawet niemowlę da się opisać bez ciągłego zdrabniania.

Kalki, klisze. Czasami są użyteczne, bo w kilku słowach pokazują o co chodzi, albo stanowią odniesienie do innego tekstu. Czasami. Często są jednak dowodem lenistwa albo bezrefleksyjności autora, któremu albo się nie chciało albo nawet nie zauważył, że opisuje swoją bohaterkę w najbardziej oklepany sposób (skóra jak aksamit, oczy jak brylanty, usta jak korale). Wybaczam tylko klasycznym powieściom, bo w dniu ich premiery te frazy były nowe. I czy każdy detektyw musi koniecznie pić i być rozwiedziony?

Źródło
Przegadanie. Kojarzycie te niekończące się opisy u Sienkiewicza? Czekamy aż rozpocznie się akcja, a on wciąż o Dzikich Polach. Albo w środku emocjonującej akcji i nagle pojawia się szczegółowy opis pobocznej postaci, łącznie z listą chorób przebytych w dzieciństwie i imieniem pierwszej dziewczyny. Albo młodzież na imprezie ze znawstwem dyskutuje o budowie okrętu podwodnego i trwa to trzy bite strony. Przyznaję, zbyt długie, rozwlekłe albo nic nie wnoszące do akcji opisy najczęściej pomijam. Chyba, że są pięknie napisane, ale jestem kiepskim smakoszem prozy.

Przekombinowanie. Autor uznał, że jeśli napisze zwykłą historię zabójstwa szlachcica i co z tego wynikło, to nikt się nie zainteresuje. Stara się więc dodać coś, co wyróżni powieść. Rezultatem są albo straszne perwersje (zamordowany miał romans z nieżywą kozą), albo zwidy narkotykowe, albo okazuje się, że czytam nie kryminał, a science fiction. Jestem wrednym czytelnikiem i takie próby zszokowania budzą we mnie Statlera.  

Na wszelki wypadek, Statler i Waldorf.
Bohaterowie są kretynami. Mój największy pet peeve. Wybaczę niedociągnięcia fabuły, zdrobnienia, przegadanie, jeśli bohaterowie są dobrze napisani i obarczeni inteligencją i/lub zdrowym rozsądkiem. Ale jeśli bohaterowie nie myślą, książka jest dla mnie stracona. Nienawidzę wymuszonych konfliktów, albo intryg zasadzających się na tym, że ktoś komuś czegoś nie powiedział. Jeśli nie powiedział bo nie mógł, nie ufał tej osobie czy nie wiedział, że powinien to ok. Ale jeśli bohater nie mówi bo jak powie, akcja skończy się po dziesięciu stronach, to nie. 

To wszystko. A co Was irytuje?  

0 komentarze: