poniedziałek, 17 lutego 2014

Serialowa sobota- Jak poznałem Waszą matkę?


Serial komediowy opowiadający najpierw o młodym architekcie poszukującym Tej Jedynej, potem o grupie przyjaciół, do której Ted Mosby należy. Jeden z najdłuższych seriali, jakie oglądałam, właśnie kończy się ostatni, dziewiąty sezon. Na szczęście.

Słynny żółty parasol, nieoficjalny symbol Matki
 Na szczęście, bo JPWM to przykład serialu, który trwa za długo. Formuła wyczerpała się jakiś czas temu, a Ted przestał być słodkim, nieco zagubionym facetem, jego zachowania chwilami ocierało się o psychozę. Twórcy postanowili ratować się, przerzucając ciężar opowieści na inne postacie. O ile perypetie małżeńskie Lily i Marshalla czy wyboiste życie uczuciowe Barneya i Robin były interesujące, niekiedy śmieszne, to przecież nie miała być to opowieść o nich, a o tym jak Ted Mosby poznał matkę swoich dzieci. 

Oto para, która ukradła romantyczną historię Teda i Matki jego dzieci
 Dziewiąty sezon ciągnie się jak wyrzuta guma. Formuła wybrana przez twórców, cały sezon dzieje się w czasie jednego weekendu, kiedy Barney i Robin biorą ślub, była dość ryzykowna, ale mogłaby się obronić. W końcu to idealny sposób na przypomnienie wszystkich postaci drugoplanowych. Jednak nie udało się, być może dlatego że ten sezon jest właściwie nie wiadomo o kim. Niby w centrum mamy ślub Robin i Barneya, ale przecież to historia o tym, jak Ted poznał Matkę. Widz jest nieustannie karmiony odcinkami- zapychaczami, które nie posuwają akcji do przodu (Bedtime stories, Slapgiving 3). I jeszcze w tym wszystkim mamy konflikt małżeński Lily i Marshalla (opowiadał o nim najlepszy do tej pory odcinek Unpause). 

Do tej pory na siedemnaście odcinków do gustu przypadły mi dwa (Unpause i How your mother met me). Mężowi zaś Bedtime stories i How your mother met me. Ale nawet te są tylko niezłe, nie wspaniałe. Ciekawa była historia Daphne, z którą Marshall przemierzał Stany, ale czy była konieczna?


How I met your mother był dobrym serialem. Tak, głównemu bohaterowi show kradli właściwie wszyscy bohaterowie drugoplanowi, zwłaszcza Barney Stinson. Tak, niektóre wątki były głupie, a humor nie zawsze na wysokim poziomie. Zdarzało się, że postać nagle dostawała alternatywną osobowość. Jednak serial zawsze wracał do formy. Ale o raz za dużo pomachano mi przed nosem marchewką w postaci Matki, żebym umiała się przejmować. Dwa sezony temu zapewne moje uczucia wobec serialu byłyby znacznie żywsze i cieplejsze.Tym bardziej, że nawet Barney już nie ma siły wykonywać swoich najbardziej znanych gestów.


0 komentarze: