wtorek, 11 lutego 2014

Marta Kisiel Nomen Omen


Tak jak Dożywocie, pierwsze czterdzieści stron czytałam z zainteresowaniem, ale bez nadmiernej ekscytacji. Około sześćdziesiątej szóstej pierwszy raz mi piknęło. Około setnej powieść mnie kupiła i czytałam ją już ciągiem do końca.  Ta recenzja jest tak naprawdę dla tych, którzy nie czytali Dożywocia, bo ci co czytali (i im się podobało), już pewnie mają swoje egzemplarze.

zdjęcie z empik.com. Polecam też zajrzenie na fan page Ałtorki, gdzie czytelnicy wrzucają zdjęcia książki.
 Autorka wzięła garść kliszy i postawiła je na głowie. To jest książka o dziwnym domu i nawiedzonej staruszce. I zarazem zupełnie nie jest. Humorystyczna opowieść o młodej kobiecie, która wyprowadza się do innego miasta i stara wydorośleć. Zarazem mroczna historia o miłości i zdradzie, sięgającej w przeszłość. Jest o stosunkach międzypokoleniowych, więzach rodzinnych i o tym, jak gry komputerowe łączą ludzi.

Jeśli ktoś lubi ten rodzaj humoru (książka kojarzyła mi się z Załatwiaczką i z Szamanką od umarlaków) powinien sięgnąć po Nomen Omen. Historia opowiadana przez Martę Kisiel jest lekka, ale dopracowana i ciekawa, a humor nie ma ukrywać braków. Elementy niesamowite wywołują ciarki na plecach, ale to przyjemny dreszczyk. A poezja, cytaty łacińskie są wplecione w tekst z wdziękiem jaki ostatni  raz widziałam w starych tomach Jeżycjady. 

Wady? Okładka, chociaż klimatyczna, nie współgra z ilustracjami w środku. Podoba mi się, ale całość zgrzyta. Poza tym, powieść naraża nas na ostracyzm społeczny. Z jakiegoś powodu pasażerowie autobusów i tramwajów reagują nerwowo, kiedy ktoś zaczyna śmiać się na głos.

0 komentarze: